W tej jednej sytuacji, wolałabym być mężczyzną.

W tej jednej sytuacji, wolałabym być mężczyzną.

Przyjęło się stwierdzenie, że to mężczyźni mają łatwiej w życiu niż kobiety. Nie muszą się malować, nie mają cellulitu a odstającym brzuszkiem zamiast odpychać, rozczulają kobiety. Nie chodzą w ciąży i nie nęka ich co miesiąc żaden PMS. Chociaż… z tym PMS-em to bym się zastanowiła, bo mój mąż akurat cierpi regularnie razem ze mną ;) I jak tak się dobrze nad tym wszystkim zastanowić to zaraz się okaże, że w ciąży też cierpią razem z nami (mój cierpiał podwójnie bo w kilka miesięcy po ślubie zamiast budzić się obok zgrabnej Sarenki Malwinki pierwszym porannym widokiem była chrapiąca Świnka Peppa). I tak po nitce do kłębka dochodzimy do wniosku, że jednak wcale nie jest tak fajnie być tym facetem a bycie kobietą w wielu aspektach jest dużo przyjemniejsze. Nooo i z dwojga złego, wolę mieć ten PMS co miesiąc, którym i tak obdzielam mojego męża, w zamian otrzymując magiczną moc przeżywania wielokrotnego orgazmu haaaaa! Szach mat Panowie!

Teoretycznie wolę być kobietą…

I tak analizując sobie te wszystkie za i przeciw byciem facetem stwierdzam, że gdybym mogła teraz wybrać od nowa, wybrałabym życie kobiety. Bez dwóch zdań. Mam swój instynkt macierzyński, mam swoje święte prawo do płakania na filmach o miłości, filmikach o dzieciach, zdjęciach z kotkami i na wspomnienie tych zdjęć. Mogę raz w miesiącu wydrzeć się na mojego męża bez konsekwencji i żądać jeszcze od niego przeprosin za to, że się wydarłam a wszystkie nadprogramowe kilogramy nazywać pozostałością po ciąży sprzed 3 lat. Nie jest źle dziewczyny! Trzeba tylko umieć odnaleźć pozytywy :) I w większości aspektów, zawsze jestem w stanie znaleźć jakiś kontrargument, kontrumiejętność, kontrprawo. Nie mam tylko kontry do jednego…

…ale

Nie mam kontry do daru wyluzowania. Daru, którego chciałabym otrzymać chociaż odrobinkę. Chociaż tyćkę. Nic się dla mnie nie ostało! A właściwie to nie tak powinnam powiedzieć. Bo to trochę inaczej wygląda. To jest klątwa, która nade mną krąży. Klątwa bujnej wyobraźni, obrazów przed oczami (ale groźnie brzmię prawda?), KLĄTWA ZDOLNOŚCI DO WIZUALIZACJI.

O na przykład popatrz na to zdjęcie, na którym Mati bawi się na placu zabaw. O matko! Jak je przerabiałam, po moich plecach przeszło stado nieprzyjemnych dreszczy. Ja patrząc na to zdjęcie widzę moje dziecko spadające na ziemię prosto na głowę i łamiące sobie kark. Maciek patrząc na to samo zdjęcie widzi sprawnego fizycznie małego chłopca, którego ciałko jest gibkie jak jego ojca po pół litra ambrozji z kolegami. Jak spadnie to nie na ziemię a na piasek (w którym ja już na przykład wyobrażam sobie kawałki rozbitej szklanej butelki). Jak to mawia Maciek: „Jak spadnie to się nauczy”.

Blog o dzieckuDSC_6833 Blog o dzieckuDSC_6829 Blog o dzieckuDSC_6837

Place zabaw to ZUO!

A co jeśli nauczka będzie bolesna w skutkach? Co jeśli to miałaby być nauczka nie dla Matiego a dla nas? Nie lubię placów zabaw. A właściwie to siebie na placach zabaw nie lubię wiesz? Bo mój rozsądek podpowiada mi, że nic się nie stanie, że ktoś to wszystko tak zaprojektował żeby było w miarę bezpiecznie, że ja, za dzieciaka też się tak bawiłam i żyję. Ale zaraz przypominają mi się historie innych dzieci, które nie miały już tyle szczęścia co ja. Jednej koleżance zamykająca się brama ucięła opuszek kawałek palca. 3-letnia dziewczynka na naszym osiedlu, wypadła z balkonu i teraz ma zeza i jakieś zaburzenia, a synek znajomej mojej mamy, jadąc obok kościoła na trzykołowym rowerku przewrócił się w jakiś tajemniczy sposób i pokiereszował sobie czaszkę na kamiennych schodach. Jest po tym upadku upośledzony. To się dzieje! Co zrobić żeby nie drżeć o dziecko? Pytałam się Maćka już milion razy. Wiesz co mi odpowiada?

W odpowiedzi na moje pytania opowiada mi z dumą, jak to jego tata, na jego specjalne zamówienie przygotowywał mu gwiazdki ninja, którymi rzucali w lesie z kolegami w drzewo. Uspokojeniem dla mnie ma być morał tej opowieści: „Nikomu nic się nie stało”. Łał. To dopiero psychoterapia nie? Wszystkie problemy znikają. Trzymajcie mnie!

Blog o dzieckuDSC_6855 Blog o dzieckuDSC_6802 Blog o dzieckuDSC_6803 Blog o dzieckuDSC_6809 Blog o dzieckuDSC_6814 Blog o dzieckuDSC_6816

Nasze wyjścia na publiczne place zabaw wyglądają zawsze tak samo. Ja ganiam Maćka, żeby ten ganiał za Matim (bo ktoś musi być w pobliżu dziecka), Maciek z uporem maniaka tłumaczy mi, że powinnam iść do psychiatry, ja się z nim zgadzam i obiecuję poprawę od następnej wizyty u psychiatry i proszę, żeby tym razem jeszcze mu trochę potowarzyszył dla mojego spokoju. Ostatnio Maciek stwierdził, że albo ja będę piła przed wyjściem na plac zabaw albo on. Stwierdziliśmy, że lepiej, żebym to była ja, bo wtedy za jednym zamachem Maciek może też spokojnie prowadzić samochód bez moich krzyków i wirtualnego hamowania w podłodze pasażera. Tak więc, gdybyście kiedyś widziały mnie zataczającą się na placu zabaw, nie dzwońcie po opiekę społeczną. To będzie celowy zabieg umożliwiający spokojną zabawę mojego dziecka i męża ;)

No dobra, bez żartów ;)

A tak serio… no wiem dziewczyny, że czasem za bardzo dramatyzuję. Nie lubię tych moich „wizualizacji” i w rzeczywistości walczę z nimi codziennie. Nie tylko na placu zabaw. Walczę z nimi kiedy moje dziecko schodzi po schodach, kiedy biegnie obok wystającego kamienia od kominka, kiedy stoi mokrymi stopami na śliskich płytkach w łazience, albo kiedy widzę, że w kuchni na blacie Maciek zostawił nóż do smarowania masła, który jest w zasięgu ręki Matiego.

Blog o dzieckuDSC_6770 Blog o dzieckuDSC_6783 Blog o dzieckuDSC_6786

Jest już ze mną dużo lepiej, pewnie przy drugim dziecku nie będę aż tak roztrzęsiona. Nie myśl też, że ja tak szaleję w każdej dziedzinie życia :) Nieee, jestem bardzo wyluzowanym rodzicem, pisałam Ci o tym wielokrotnie. Pozwalam i na słodycze (w rozsądnych dawkach) i na oglądanie telewizji, czy gry na tablecie. Nie stresowałam się tym kiedy zacznie chodzić, kiedy mówić, kiedy jeździć na rowerze. Pozwalałam na długie ssanie smoczka i nie sadzałam dziecka na siłę, na nocnik, podczas gdy rówieśnicy już dawno wołali, że chcą siusiu. W tych kwestiach wszystko jest ze mną jak najbardziej w porządku i wiem, że najważniejszy w wychowaniu dziecka jest zdrowy rozsądek, ale mój zdrowy rozsądek kończy się wraz ze strachem o wypadki. Widziałam już moje dziecko z lejącą się z rozerwanej wargi krwią, z wyrwanym paznokietkiem, z guzem rosnącym na czole na moich oczach. W sytuacji, w której już coś się wydarzyło potrafię zachować zimną krew i działam jak ratownik medyczny, z największą trzeźwością umysłu na jaką kiedykolwiek potrafiłam się zdobyć. Tu jest ze mną wszytko ok. Jedyną moją zmorą są te „tragiwizje”, których nigdy nie doświadczył mój mąż. I tego mu zazdroszczę z całych sił :) 

Blog o dzieckuDSC_6771 Blog o dzieckuDSC_6795 Blog o dzieckuDSC_6773 Blog o dzieckuDSC_6780 Blog o dzieckuDSC_6789 Blog o dzieckuDSC_6796 Blog o dzieckuDSC_6824