Czy rzeczywiście zdziczałam „na tej wsi”?

Czy rzeczywiście zdziczałam „na tej wsi”?

Jakiś czas temu, jedna z moich „życzliwych” koleżanek, podczas prze-miłej rozmowy telefonicznej (serio nie wiem po kiego grzyba do mnie dzwoni) z aktorsko zagranym zatroskaniem, zapytała „czy nie czuję, że dziczeję na TEJ WSI?”. No bo miasto CAŁE 30 km ode mnie, bo wiatr wieje, bo wiosną gnój na polach, bo sklepów nie ma… no kaszana z której strony by nie patrzył. Ja do kłótliwych i obrażalskich nie należę. Zakusy w stylu „my to na razie budowę domu odpuszczamy, bo z naszymi wydatkami to ewentualnie w takim (*nazwa mojej WSI*) byśmy wylądowali”, z jednej strony mnie bawią, a z drugiej wzbudzają moje politowanie dla rozmówcy. A niech Bóg Ci da co tam „se chce”! Chyba serio zdziczałam, bo naprawdę wolę na tej mojej śmierdzącej gnojem wiosce cieszyć się z tego, co dla cywilizowanych mieszczuchów (rzekomo) tragiczne ;)

Do miasta kawał drogi… całe 5 km!

A właściwie to do dwóch. I jedno i drugie miasteczko, musieli tak daleko usytuować od mojej wiochy, że teraz muszę cierpieć przez całe 5 minut jazdy po pustej drodze pod tunelami z drzew. A do Warszawy to już w ogóle tragedia! 30 km! Czujesz to? To tyle, że ja nawet do 30 liczyć nie potrafię… bo za dużo. Wczoraj na przykład, mój ukochany syn, o dwudziestej „w nocy” zażyczył sobie GOFERA z owockami i bitą śmietaną. No jak mu odmówić, skoro na sam jego opis, poczułam spływającą ślinkę po mojej brodzie. Dawaj Mati, zróbmy sobie wycieczkę życia, zrujnujmy się na paliwo i lećmy na tego gofera. O matko, co za katusze! Zamiast 15 minut z naszego mieszkania na Bródnie, jechaliśmy 35 z naszej zabitej dechami wsi. 40 minut więcej w obie strony łącznie. W drodze powrotnej Mati zasnął (pewnie to przez to, że 20 minut dłuższa podróż obwodnicą, tak bardzo go wymęczyła). No lipa, straszna lipa, że nie mieszkamy bliżej. Wtedy tylko szybciutko podjechalibyśmy pod blok, dziecko w koc, torba na ramię, jedna ręka z dzieckiem druga do otwierania zabezpieczeń, nieziemsko przyjemna szarpanina z samodomykającym się mechanizmem drzwi i siup, do cieplutkiej windy. Zamiast tego, musiałam jechać 20 minut dłużej i zaparkować w garażu, w domu bez windy i jeszcze wnieść dziecko po schodach, na piętro, żeby położyć je w jego pokoju. KOSZ-MAR ta wieś!

„Wiater” wieje z każdej strony.

No wieje, wieje. W końcu nasze kilkudomowe osiedle stoi w szczerym polu. Dobrze, że zaraz po drugiej stronie ulicy ten las stoi, to chociaż „wiater” zatamuje trochę. I ten smród gnoju rozrzucanego raz do roku, zneutralizuje zapachem świeżych liści i igieł (prawie się temu lasu udaje podrobić łazienkowego AmbiPura w galaretce, co to mieszczaństwo sobie na kiblu stawia). Chociaż taki pożytek z tego lasu, bo kto by chciał po lesie na spacery chodzić? Ani ławeczki, ani placu zabaw pomiędzy samochodowymi parkingami. Na jogging też nie pójdziesz bo Ci się runo leśne, pod stopami ugina, a słońce zaglądające przez gałęzie drzew co i rusz strzela w Ciebie promieniami, niczym laserem… A jak wybiegniesz z lasu, to Cię ten nieszczęsny „wiater” znów zaatakuje i Ci potarga włosy, niosąc ze sobą uparcie zapachy 4 pór roku, które drażniąc Twój nos, przyniosą ze sobą wspomnienia młodych lat i … nie no, mieszkanie obok lasu grozi ewidentnie depresją.

dsc_7987 dsc_7992 dsc_7998

Gęby nie ma do kogo otworzyć na tej wsi mojej.

Oczywiście oprócz sąsiadów z osiedla, którzy trafili się tak samo porąbani jak my i postanowili osiedlić się na wsi, na końcu świata, 30 km od Warszawy. Dobrze, że domki mamy w tym samym stylu wszyscy (takie spójne stylistycznie osiedle nam developer wybudował, żeby przejezdni mieszczanie zatrzymywali się zdziwieni, co to za psychiczne towarzystwo się na koniec świata wyniosło). No więc skoro te domki w jednym stylu nam się spodobały, to i gust mamy podobny, to porozmawiać o beznadziejnym wystroju można, o beznadziejnych kosiarkach, o beznadziejnych garażach, o beznadziejnych altankach… wieeeesz, same nieszczęścia w życiu, o tym kto skąd i dlaczego taki głupi, że tutaj zjechał ;) Nie to samo co w mieście. Tam kulturalnie w windzie nikt sobie nie przeszkadza, wgapiony w telefon żeby przypadkiem kolejnej przemiłej gadki o beznadziejnej pogodzie już nie ucinać. Tam na placu zabaw pomiędzy parkingami, można sobie z innymi matkami na dozorczynię ponarzekać, że klatki źle sprząta, że strach wózek zostawić pod drzwiami,  bo ukradną, że człowiek zamknięty dzień w dzień w tych czterech ścianach, chociaż kawałek podwórka by chciał, żeby wózek wystawić i w spokoju książkę poczytać jak dziecko śpi. Taki sąsiad do ponarzekania na życie w mieście idealny jest. Nie to, co moje towarzystwo z osiedla. Wiecznie uśmiechnięciu, po 3 razy Ci cześć mówią, zawsze zagadną, popilnują dobytku jak gdzieś wyjedziesz… towarzystwo spod ciemnej gwiazdy serio…

Kocham dziczeć na tej mojej wsi wiesz?

Kocham moje niezagospodarowane podwórko, bo na nasze nieszczęście planujemy je powiększyć. Kocham te leniwe niedziele, gdzie oprócz 150 tys osób, do których piszę właśnie ten wpis, nie mam do kogo gęby otworzyć. Głupia jestem, ale cieszę się z tego, że byłam w stanie taniej niż w Warszawie, wybudować sobie swój własny domek i muszę się martwić tym, że nie płacę co miesiąc po kilkaset złotych czynszu za 1/4 powierzchni, na której teraz mieszkam.

Kocham ten las po drugiej stronie drogi i wiatr, który próbuje przewrócić bociany, chodzące po polu zaraz za moim oknem od jadalni. Kocham spacery po leśnym runie i te głupie szyszki, które mi strzelają pod kołami roweru. Kocham ten mój wiejski sklepik 200 metrów od domu i ten samoobsługowy za górami, za lasami, 2 kilometry dalej. Tak, tak… Do wiosek też już przyszła cywilizacja. Nawet papier toaletowy w sklepie kupisz! Nie pamiętam co załatwiłam pieszo w ciągu moich ostatnich 9 lat spędzonych na Bródnie. Wszędzie jeździłam samochodem, wszędzie stałam w korkach. Wystarczy 20 minut dłużej tych koreczków i masz już kawałek swojego domu, kominek, w którym NIESTETY trzeba palić pachnącym drewnem i kawałek podwórka, na którym trzeba O ZGROZO kosić trawę.

Każdemu życzę z całego serca takiego nieszczęścia, jakie przeżywam teraz ja. Każdemu życzę tej najgłupszej w życiu decyzji zakredytowania się na 30 lat i wyprowadzenia się pod duże miasto. Każdemu życzę tego dziczenia wśród absolutnie niemiejskich zapachów i ciszy, łamanej szumem wiatru. I każdemu życzę, żeby znalazł się w mojej sytuacji, bo taka jestem okropna i chciałabym, żeby każdemu było w życiu tak samo źle jak i mnie teraz jest ;)

dsc_8027 dsc_8032 dsc_8048 dsc_8045 dsc_8018

Mati:

All in OKAIDI (nie mam gdzie podlinkować) | Buty – New Balance TUTAJ

Maciek:

Bluza – Reserved (stara kolekcja) | Spodnie | Buty – New Balance (TUTAJ)

Malwina:

Kurtka – Guess (zeszłoroczna kolekcja wiosenna) | Spodnie – New Balance (TUTAJ) | Buty – New Balance (TUTAJ)

dsc_8022