Więcej nie potrzebuję….

Więcej nie potrzebuję….

Kiedy zaczynam pisać wpis, zawsze mam w głowie główną myśl, którą chciałabym przekazać. Taką, która jest też tytułem wpisu. I kiedy zastanawiałam się nad tym, jak ubrać w słowa to, o czym chcę Ci dzisiaj opowiedzieć, przyszło mi na myśl „Więcej nie potrzebuję…”, tyle, że coś mi nie grało. Te słowa brzmiały jakoś dziwnie znajomo. Wklikałam w wyszukiwarkę na blogu i moim oczom ukazał się TEN WPIS. 23 stycznia 2014. Niespełna półroczny Mati na zdjęciach i te słowa na zakończenie wpisu:

Każda rodzina jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Ja mam to szczęście, że moja rodzina jest taka jak sobie kiedyś wymarzyłam. Marzyłam o takim uśmiechniętym Pączku, o kochającym mężu, który będzie dla niego przykładem… Teraz pozostało mi już tylko marzenie o drugim dziecku „do pary”. I wiecie co? Więcej od życia już nie potrzebuję.

4 lata później moje marzenie się spełnia. Po 4 latach, siadam do wpisu, którego główną myślą ma być właśnie to, że pojawienie się tej małej istotki, na którą jak widzisz czekam właściwie od zawsze, właściwie zamyka moją listę życzeń. Teraz chciałoby się tylko napisać „i żyli długo i szczęśliwie”. I rzeczywiście taki mam zamiar. Mam 30 lat i mogę głośno stwierdzić, że jestem spełniona, a to, co przyniesie mi teraz życie będzie tylko dodatkiem do bazy, która daje mi pełnię szczęścia.

Od powrotu ze szpitala, nie licząc wyjazdu na wizytę kontrolną i sesję noworodkową nie wystawiłam nosa poza drzwi domu. Maciek próbuje mnie wyrzucić chociaż na godzinę, żebym złapała trochę świeżego powietrza, ale mi wystarcza to, które wdycham wwąchując się w główkę mojego dziecka a jedynym uczuciem jakiego potrzebuję jest dotyk tych malusich rączek. Łapię się na tym, że podczas przewijania, zamiast sprawnie ubierać Milenkę w ubranka, ja gładzę jej stópki i nóżki, nie mogąc się nacieszyć tym, że MOGĘ TO ROBIĆ. Ja naprawdę pragnęłam tego dziecka z całych sił i naprawdę bolały mnie te lata, w których co miesiąc okazywało się, że „jednak nie tym razem”. A ten moment, w którym zdecydowałam, że puszczam to wolno i jeśli nie jest mi pisane drugie dziecko, to muszę się z tym pogodzić, był najtrudniejszym momentem w moim życiu i chociaż to wszystko działo się tylko w mojej głowie, to pamiętam tamten wieczór idealnie. Pamiętam każdą myśl i każde słowo modlitwy, które bezdźwięcznie wtedy wypowiadałam. Bo wtedy pozostała mi już tylko modlitwa.

Mam nadzieję, że teraz rozumiesz jak wielkie szczęście przeżywam. Jak wielki prezent dostałam i jak bardzo się z niego cieszę. Nigdy w moim życiu nie byłam tak szczęśliwa jak jestem teraz. Wszystko to, czego potrzebuję do życia mam w zasięgu ręki. Moim osobistym tlenem jest moja rodzina. Moja córeczka, którą gładzę po główce, pomiędzy kolejnymi akapitami tego wpisu. Mój synek, który bawi się właśnie z tatą w swoim pokoju. Mój mąż, w którym po 5 latach małżeństwa jestem jeszcze bardziej zakochana niż w dniu ślubu.

Piszę Ci to wszystko po to, żebyś uwierzyła, że w życiu można być szczęśliwym, że marzenia naprawdę się spełniają i serio… przychodzi taki moment, w którym nie mówisz sobie „będę szczęśliwa jak zrobię to i to”, tylko masz ochotę głośno krzyczeć do wszystkich, że TO JUŻ! Że jesteś szczęśliwa tu i teraz i jedyne czego potrzebujesz to zaspokojenia podstawowych potrzeb takich jak sen czy głód :) Chociaż… w moim przypadku raczej wypadałoby powiedzieć, że wystarczy uzupełnienie jakiegoś ich mikro-deficytu, bo jestem chronicznie niewyspana, a jem tylko po to, żeby nie zatrzymać laktacji :) :) :)

I kiedy tak się zastanawiam nad tym wszystkim i zadaję sobie pytanie „Czym ja sobie na to wszytko zasłużyłam?” dociera do mnie, że może nie chodzi o to, żeby sobie zasłużyć, ale żeby do tego wszystkiego po prostu dorosnąć i nauczyć się doceniać to co się ma. Trzeba dotrzeć do momentu, w którym potrafisz się pogodzić z tym, czego nigdy być może mieć nie będziesz. I właśnie dzisiaj zrozumiałam, że przecież o tym jest moja książka. O odnajdywaniu szczęścia w tym, co już mamy, a nie w tym, co chcielibyśmy mieć. Bo ja swój stan szczęścia osiągnęłam jeszcze zanim zaszłam w ciążę. Tak. Byłam szczęśliwa już wtedy. Bo pogodziłam się z tym, że nie wszystko czego pragnę jest mi pisane. A kiedy się z tym pogodziłam i puściłam to wolno… zdarzył się cud… Mój osobisty, najpiękniejszy, nieprawdopodobny cud.

Twoja M.

PS. Jeśli nie jesteś na bieżąco, możesz nie wiedzieć o jakiej książce ja tu w ogóle Ci piszę :) Ano o TEJ :) O historii mojej przemiany zamkniętej w 224 stronach, która już 4 kwietnia będzie miała swoją ogólnopolską premierę.

PPS. Zdjęcia do tego wpisu pochodzą z sesji noworodkowej, którą zrobiła nam TA utalentowana, warszawska fotografka. Jeśli masz jakieś pytania odnośnie sesji noworodkowej, to jest ten moment, w którym powinnaś je zadać, bo właśnie tworzymy z Dominiką wpis, w którym chcemy opowiedzieć Ci jak taka sesja wygląda, po co i kiedy ją się robi i czego możesz po niej oczekiwać. W kolejnym wpisie będę też miała dla Ciebie prawdziwe fotograficzne perełki, które stworzyła Dominika, bo wszystkie „wisienki na torcie” zostawiłam sobie na sam koniec :) A jeśli chcesz obejrzeć galerię prac Dominiki już teraz, wskakuj TUTAJ.