Kobiety, których mężowie robią raz dziennie tę jedną rzecz, są dużo szczęśliwsze od innych!

Kobiety, których mężowie robią raz dziennie tę jedną rzecz, są dużo szczęśliwsze od innych!

My – kobiety jesteśmy stworzone do „życia w stadzie”. Ważne są dla nas relacje z innymi, emocje, uczucia. Mężczyźni to samotnicy. Aż tak tego nie potrzebują. A jeśli nie potrzebują, to kompletnie nie zwracają uwagi na to, żeby zapewniać to swoim żonom.

Pewnie już się domyślasz o co mi chodzi prawda? O codzienne docenianie tego, co dla siebie robimy. O słowa uznania nad ciastem pieczonym przez żonę wieczorem, kiedy wszyscy śpią, żeby było ciepłe na niedzielę do kawusi. O pogładzenie się po brzuchu, podczas jedzenia obiadu. O buziaka na noc. O przytulenie bez okazji… ale głównie o to, żeby doceniać pracę swojej żony. Niezależnie od tego czy jest korpoludkiem w szpilkach, który przynosi do domu fury pieniędzy, czy jest panią domu, która tak szczerze mówiąc, to urobi się w ciągu dnia tak samo jak ta korpo-mama, i jej praca wcale nie będzie mniej wartościowa.

Czy mężczyźni są źli?

Czy mężczyźni są w takim razie źli? Czy Ci nasi mężowie to samolubne potwory, które patrzą się tylko na swój czubek nosa? Na szczęście nie. Nie o to chodzi. Oni po prostu nie wiedzą, że my tego potrzebujemy. Nie dość, że nie mają sami takiej potrzeby, to jeszcze nikt im nie powiedział, że tak trzeba robić. Mama nie powiedziała, bo sama nie wiedziała, że takich rzeczy można wymagać. Żona nie powiedziała, bo nie chce się czepiać. No i tak nikt nic nie mówi, a później po kątach płacze… ech Marsie i Wenus! Dlaczego jesteście takie różne nooo!

Oczywiście są wyjątki, wiele wyjątków, ale z moich obserwacji wynika, że większość z nas, wychowywała się w domach, w których ociec był głównym żywicielem rodziny, więc wszyscy bili mu pokłony. Mama natomiast nie dość, że „siedziała w domu”, bo ktoś musiał się domem zajmować podczas gdy tata pracował, przez co sama siebie stawiała w hierarchii poniżej męża (żywiciel rodziny – jak to dumnie brzmi), to jeszcze od tego naszego żywiciela rodziny nie słyszała pochwał czy wyrazów wdzięczności, no bo… no bo sama się nie dopominała umniejszając siebie samą. I tak nam się kółeczko zamyka…

Czasy się zmieniają.

Na szczęście czasy się zmieniają. Kobiety poszły do pracy, więc mężczyźni coraz częściej rozumieją czym jest PRACA w domu, bo muszą te obowiązki ze swoimi kobietami dzielić. My – kobiety, uwielbiamy doceniać głośno zasługi swoich mężów, więc i oni nabierają takich nawyków. Ja stosuję taką zasadę, że traktuję Maćka tak, jakbym sama chciała być traktowana. Przytulam, całuję, chwalę… prawię komplementy. I mój mąż robi dokładnie to samo! Chociaż nie należy do typów słodziutkich przytulasków-pączuszków, które ćwierkają Ci co rano do ucha jak bardzo Cię kochają i trochę mi zajęło przyzwyczajenie go do tego, że JA MAM INNE POTRZEBY NIŻ ON. Ale kurczę, facet się nauczył no! I słyszę od mojego męża podziękowania/słowa uznania/komplement, minimum raz dziennie. Dzień bez dobrego słowa to u nas dzień stracony.

Mati widzi jak zachowuje się jego tata. Będzie w przyszłości powielał te schematy. Moja synowa będzie miała baaaardzo fajnego męża :) Ty też możesz go mieć, nawet jeśli na razie nie rokuje zbyt dobrze :) Facet jest jak ciasto. Trzeba go najpierw trochę pourabiać, żeby później cieszyć się jego miękkością i słodyczą :) I serio polecam Ci mój sposób, bo on jest milion razy lepszy niż klasyczne suszenie głowy i pretensje.

Ugotujesz zupę na obiad? Powiedz głośno, że jest przepyszna i Ci smakuje. Upieczesz ciasto? Zawołaj męża na niedzielną kawkę i powiedz, że fajnie tak sobie posiedzieć i porozmawiać przy pysznym cieście prawda? A jak zrobisz sobie nową fryzurę, to nie pytaj jak wyglądasz, tylko od razu powiedz, że czujesz się świetnie! (o ile rzeczywiście tak się czujesz).

Chwal go!

Nie zapominaj o tym, żeby chwalić też swojego faceta. Pochwal go za ułożenie czternastu wiertarek w garażu, według nowego klucza. Powiedz, że świetnie jeździ samochodem (o ile na o zasługuje), powiedz, że zjadłabyś wiosenne kanapki z sałatą i rzodkiewką, a później głośno zachwalaj i kanapki i męża. Pourabiaj go przez miesiąc. Serio, wystarczy miesiąc. A później obserwuj rezultaty. To nie powinno być dla Ciebie trudne. W końcu wszyscy lubimy sprawiać sobie przyjemności.

Twojemu mężowi pewne zachowania wejdą w nawyk. Ty natomiast będziesz się czuła doceniona i ważna, tak samo jak on i reszta Twojej rodziny. I każdy coś do tego wspólnego worka z napisem ŻYCIE NASZEJ RODZINY dorzuca. Niekoniecznie po równo. Czasem nie da się zmierzyć wartości tego, co od siebie dajemy. Czasem worek pieniędzy, jest wart mniej niż zwykłe proste ciasto, które upieczesz w środku nocy, żeby było na ran, dosypując do niego rodzynek, których nie znosisz i później wyciągasz je widelcem, ale wiesz, że Twój mąż je lubi. To jest piękne! Jeśli nauczysz swojego męża doceniać takie gesty, wygrałaś życie J Uznanie męża to jeden z podstawowych czynników, który wpływa na nastrój kobiety. Nie powiesz mi, że tak nie jest prawda?

Moja mama.

Tę historię o dosypywaniu rodzynek do ciasta usłyszałam na spotkaniu, zorganizowanym przez Palmę, na którym m.in. rozmawiałyśmy z Marią Rotkiel – świetną psycholożką, właśnie o tym, co Ci powyżej pisałam. Kiedy słuchałam wyników badań, które jasno określiły polskie kobiety, jako kobiety, które kochają żyć dla swoich rodzin, ale właściwie nie wiedzą jak wiele dla nich znaczą, bo ich mężowie i dzieci im tego po prostu nie mówią, pomyślałam o mojej mamie wiesz?

Ona poświęciła się dla naszej trójki (a właściwie to czwórki bo mieszkaliśmy z babcią) i zrezygnowała z pracy, żeby prowadzić dom, doglądać dzieci, podstawiać nam pod nos codziennie inne obiadki, na które z bratem wiecznie kręciliśmy nosami. Angażowała się w życie naszej szkoły, chodziła z nami na zakupy wydając ostatni grosz na nową bluzkę dla mnie, nie dla siebie. Stworzyła piękny ogród dookoła domu, opiekowała się dwoma psami, załatwiała wszystkie sprawy papierkowe, opłacała rachunki (pamiętasz te czasy, kiedy rachunki płaciło się na poczcie?), zawoziła i przywoziła nas z lekcji angielskiego, prała, prasowała, sprzątała… Ile razy usłyszała od nas wszystkich dziękuję? Pewnie niewiele. To było takie normalne, takie standardowe, że ona jest, że to wszystko robi. A dopiero teraz, po latach, kiedy widzę jak dużo pracy mamy przy domu, przy co chwila chorującym Matim, dociera do mnie, że ona była naprawdę superbohaterką. Ale ona się nią nie czuła. A KURCZĘ POWINNA!

Wartość jest gdzie indziej.

Po spotkaniu z Marią zabrałyśmy się za niespieszne pieczenie ciast. Takich wiesz, prostych i nieskomplikowanych. Na początku myślałam, że robimy takie niewymyślne przepisy, ze względu na mnie, bo dziewczyny bały się, że wysadzę studio kulinarne w powietrze. Na szczęście wybór przepisów miał swoje drugie dno. To, co wydawało nam się proste i pospolite dawało tyle samo radości i przyjemności z jedzenia, co wymyślne i złożone desery. Dziewczyny nie powiedziały tego głośno, ale myślę, że taki był właśnie zamysł tego spotkania. Żeby pokazać nam, że nie jest ważny stopień skomplikowania czynności, które wykonujemy na co dzień, a to, ile to co robimy, daje szczęścia i przyjemności innym osobom.

Możesz mieć męża snajpera/naukowca/maklera giełdowego i nie wiem co tam jeszcze skomplikowanego mogę podać Ci za przykład. Ale kiedy ten snajpero-naukowco-makler wraca do domu, to żyje domem, a nie pracą. I to do domu mu się spieszy. To w domu chce przebywać, a nie w pracy. A Ty ten dom dla niego tworzysz. I za to powinien Ci dziękować (na różne sposoby) przynajmniej raz dziennie. Bo dzięki temu będziesz szczęśliwa i spełniona. AMEN :)

Chcesz zobaczyć jak było na warsztatach? Obejrzyj film!