Jaką jestem matką dla drugiego dziecka?

Jaką jestem matką dla drugiego dziecka?

Szkoda mi Matiego wiesz? Szczerze mi go szkoda. Bo jeśli jako niemowlę odczuwał w jakiś sposób to, co czułam ja to musiało niesamowicie stresować go moje przyspieszone bicie serca, albo płytszy oddech i mój ogólny stres. Przyznaję się szczerze… z Matim było mi trudniej. Cieszyłam się nim jak szalona. Kochałam, przytulałam, robiłam wszystko co w mojej mocy, żeby uchylić mu tego rąbka nieba, który mu obiecałam kiedy jeszcze byłam w ciąży. Byłam kochającą mamą. Najlepszą wersją siebie z tamtych lat jaką tylko byłam w stanie podarować mojemu dziecku. Niestety jeśli chcę być szczera z Tobą i ze samą sobą to muszę powiedzieć to głośno – Milence dałam coś czego nie dostał ode mnie Mati :(  No chyba, że współodczuwanie uczuć matki przez niemowlę to pic na wodę fotomontaż, ale coś mi mówi, że jednak to prawda.

Wiesz czego nie podarowałam mojemu malutkiemu synkowi? Zaznaczam, że malutkiemu, bo teraz dostaje tego ode mnie momentami aż nadmiar :) SPOKOJU. Spokoju, wyciszenia i pewności tego co robię. O tym, jak bardzo ważne jest to co Ci teraz wymieniłam wiedzą tylko trzy typy mam:

te, które mają więcej niż jedno dziecko,

te, które zdecydowały się na macierzyństwo po osiągnięciu stabilizacji finansowej i spełnienia w życiu,

i te, które mają po prostu poukładane pod sufitem, czego im zazdroszczę i oficjalnie oświadczam, że ich za to ich za to nie lubię bo mają lepiej niż miałam ja i w ogóle to hejt jak stąd do księżyca! ;)

Moje macierzyństwo nr 1 było pełne niepewności i strachu. Wydawało mi się, że wszystkie matki dookoła mają instynkt macierzyński lepszego sortu niż mój, że radzą sobie ze swoimi dziećmi sprawniej, nie mając przy tym wątpliwości i nie zadając durnych pytań. Dodatkowo rodziłam przez cesarskie cięcie, a właściwie to nie rodziłam bo cesarka to przecież nie poród no i miałam „za chude mleko”, którym nie potrafiłam wykarmić swojego dziecka.

Od momentu pierwszego podania mi Matiego na ręce, z jednej strony kochałam tego szkraba ponad życie i czułam, że daję z siebie 200 procent, z drugiej, to moje 200 procent wydawało mi się tak marne przy tym co dawały (w moim mniemaniu) swoim dzieciom inne mamy, że czułam ciągłe wyrzuty sumienia względem tego biednego dzieciaczka, któremu trafiła się taka nierozgarnięta matka.

Jak się pewnie domyślasz, nabranie pewności siebie było kwestią czasu. Pomogły mi też niesamowicie rozmowy z moją przyjaciółką, która urodziła dziecko w międzyczasie, no i z czytelniczkami bloga (serio, blog w moim przypadku odegrał potężną rolę w moim życiu, nie tylko w obszarze zawodowym, ale właśnie głównie w tym wewnętrznym). Dzięki temu, już do samej ciąży, podchodziłam z większą świadomością i luzem, co w efekcie pozwalało mi się bardziej nią cieszyć i przeżywać ją bardziej świadomie. I tak właśnie jest z Milenką. Pomijając już fakt samej radości z tego, że w ogóle nam się w tę ciążę udało zajść i ta mała istotka jest tu z nami, to właśnie SPOKÓJ czyni ze mnie zupełnie inną matkę.

Ten spokój daje mi doświadczenie zdobyte przy pierwszym dziecku. Nie muszę tyle analizować, przyswajać, poznawać i podejmować kompletnie nowych dla mnie decyzji bo już to przerabiałam i wiele już po prostu wiem. Z drugiej strony ten cudowny stan spokoju łagodzi też stres nawet w sytuacjach, w których mam z czymś pod górkę. Tak jak było np. z kąpielą Milenki. Nie rozkminiałam czy to wstyd, że nie pamiętam co i jak tylko wezwaliśmy z Maćkiem do siebie położną i patrzyliśmy się na to jak myje nasze dziecko tak, jakbyśmy robili to pierwszy raz. Tak samo było kiedy już wróciliśmy do domu i po kilku dniach okazało się, że Milence coraz bardziej ropieje oczko. Była wtedy niedziela i niespecjalnie mogłam dostać się do lekarza więc zadzwoniłam do mojego szpitala, do położnych zapytać o to co robić. Dostałam info, że powinnam przemywać oczko herbatą. Po kilku godzinach stwierdziłam jednak, że rozmowa telefoniczna mi nie wystarczy więc jedziemy do naszego szpitala. Pani neonatolog popatrzyła na nas jak na idiotów i wprost przyznała, że wydajemy pieniądze w błoto bo trzeba było zaczekać aż ta herbata zacznie działać. Myślisz, że się zawstydziłam? A gdzie tam! Ja miałam jeden cel. Pokazać oczko mojego dziecka lekarzowi i usłyszeć, że nie jest źle. Wiedziałam po co tam jadę i nie przejmowałam się tym co myśli o mnie cały personel. Wyszłam z tym, po co przejechałam całą Warszawę.

Musiałam też przejść instruktaż przewijania dziewczynki (no sorry, po chłopcu, to wszystko wcale nie jest takie oczywiste!) i zebrać cięgi za nieprawidłowe odbijanie :) Ale przynajmniej nie drżę już (tak bardzo) kiedy nie usłyszę tego odbicia bo pamiętam, że z Matim też tak miałam i pełnię bezpieczeństwa w takiej sytuacji zapewniało mu położenie go na boczku. Nie boję się już tak bardzo samego noszenia tego kruchego ciałka, bo wiem jak to się robi. Nie wybiegam też przerażona na szpitalny korytarz, sądząc, że moje dziecko ma jakąś przerażającą chorobę, podczas gdy ono tylko ulało. Dużo dało mi też doświadczenie z problemami z karmieniem i zbyt dużą utratą wagi maluszka, dzięki czemu łatwiej wygrzebałam się z dołka pod tytułem „nigdy nie uda mi się karmić po cesarce”, co dokładnie opisałam Ci w TYM WPISIE.

Bazowanie na tym, co już wiem daje mi naprawdę wiele. Popełniam błędy nadal, bo czasem, zanim znajdzie się na coś złoty środek potrzeba więcej niż jednego błędu, ale w większości takich przyziemnych kwestii czuję się naprawdę mocna. Wiem jak pielęgnować moje dziecko. Wiem, że smoczek nie zrobi mu krzywdy (pod warunkiem, że nie ma w sobie bisfenolu A, a jego kształt nie zaburza odruchu ssania piersi). Wiem jak często je kąpać i w czym. Wiem, że lepszy jest większy ręcznik od mniejszego, że żeby spłukać główkę bez zalewania oczek wodą można założyć dziecku taki fajny daszek, a żeby nie było mu zimno podczas kąpieli dobrze jest położyć na nim tetrową pieluszkę (działa jak ciepła kołderka, tylko musisz ją w trakcie polewać wodą). Wybrałam też wanienkę, która stoi na stabilnym stojaku i nie zrobi nam już takiego numeru jak tamta z czasów Matiego, która opadła nam razem z dzieckiem w trakcie kąpieli. Wiem jak dziecko przewijać. Za co podnosić a za co nie, żeby nie szkodzić bioderkom. Wiem jakiego kremu używać na odparzenia (broń Cię Panie Boże przed pudrem z talkiem) i jakimi chusteczkami czyścić pupkę (im mniej składników tym lepiej, im więcej surowców pochodzenia naturalnego tym zdrowiej). Chusteczki, pieluszki i dobry krem na odparzenia to w ogóle dla mnie była droga przez mękę, bo Matiemu niesamowicie odparzała się pupka. I o ile w domu mogłam się posiłkować wodą i częstym wietrzeniem, tak na miasto przecież nie będę zabierała miski i wacików :) Dlatego składy chusteczek nawilżających to były jedne z pierwszych, którymi się zainteresowałam i starałam się w nich jako tako połapać. Kindii Pure, które widzisz na zdjęciu nie mają substancji zapachowych, które pomimo tego, że nadają chusteczkom piękne zapachy, potrafią podrażniać delikatną pupkę, a oprócz tego mają w sobie aloes i naturalny emolient, który zapobiega przesuszeniu i wzmacnia barierę lipidową. Mogłabym tak bez końca. Zobacz tylko ile wpisów wyprawkowych pojawiło się na blogu w ciągu ostatnich miesięcy. Przecież Mati miał 4 miesiące kiedy zakładałam blog. Mogłam też się rozpisywać o tych wszystkich produktach, które polecam czy testuję, tyle, że ja właśnie nie wiedziałam do końca co polecić a z drugiej strony, nie dawałam sobie prawa do niewiedzy i testowałam produkty poza blogiem bo wydawało mi się, że wszystkie blogerki wiedzą wszystko o produktach dla dzieci tylko ja taka nierozgarnięta :)

A tak w ogóle, ramach ostatniego #PROTIPa to podpowiem Ci, że najlepiej kupować w Rossmanie (tu Cię nie zaskoczyłam prawda?)… ale ONLINE (noooo a tu delikatne zdziwko mam nadzieję chociaż części publiczności!). Nie wiem od kiedy, ale ważne, że już można robić zakupy online w sklepie, w którym jest naprawdę TANIO :) Tak więc polecam Ci mój patent zakupów hurtowych raz na jakiś czas. Koszty przesyłki są groszowe, z resztą do sklepu też trzeba jakoś dotrzeć prawda? A wnoszeniem martwi się Pan Kurier ;) Tak więc teraz mogę Ci już podać link do chusteczek Kindii Pure do Rossmana –> TUTAJ :)

 

Teraz jestem spokojna i pewna swoich wyborów z jednej strony, a z drugiej, daję sobie prawo do niewiedzy. Balansuję sobie płynnie pomiędzy byciem Januszem a rekinem macierzyństwa :) I jestem przekonana, że moja córeczka to czuje. Milenka nie płacze wiesz? Właściwie to nie daję jej na to szansy bo wiem zawsze czego potrzebuje. Coś tam sobie krzyknie od czasu do czasu i tyle (no chyba, że męczą nas gazy/kolki – wtedy jest pogrom, ale i tu udało mi się właśnie dzięki mojemu spokojnemu podejściu kilka razy wygrać z tym wcześniej niż się to zapowiadało). Pomimo tego, że pracuję (naprawdę intensywnie, bo urlopu macierzyńskiego miałam do tej pory tylko jedną noc – tę po cesarce), to jednak ONA jest na pierwszym miejscu. Mam już 30 lat. Jestem spełniona zawodowo ponad stan. Osiągnęłam już większość materialnych i niematerialnych celów, do których dążyłam. Nie muszę oddawać mojego dziecka pod opiekę babci  i spędzać całych dni na budowie czy poznawaniu różnicy pomiędzy kominkiem z płaszczem wodnym i bez. Mam już swoje miejsce na ziemi (przynajmniej na najbliższe lata), w którym nareszcie żyję, a nie KTÓRYM żyję. A dodatkowo, dzięki przemianie wewnętrznej, o której napisałam w sumie całą książkę (LINK), nie mam też wielkiego ciśnienia na to, żeby wszystko było wykończone już teraz na tip top, no i nie jestem rozdarta pomiędzy spełnieniem zawodowym a macierzyńskim. Gdybym mogła nie pracowałabym wcale, wiesz? Kocham moją pracę i nie zamieniłabym jej na żadną inną, ale nadal to tylko praca. Kiedyś, na spacer do parku wychodziłam z książką pod pachą i chłonęłam ją przeklinając w duchu (a czasem werbalnie) wszystkich głośnych przechodniów, którzy rozbudzali mi dziecko i nie pozwalali wykorzystywać czasu jego drzemki. Teraz poszłabym z tym wózkiem najchętniej na koniec świata i zachwycałabym się tym, jak Milenka oddycha. I nie myśl sobie, że takich momentów zachwytu nie miałam przy Matim! Oczywiście, że miałam! Bo siła mojej miłości do obydwu moich dzieci jest taka sama. Tyle, że przy drugim dziecku, jest po prostu ŁATWIEJ. Poświęcam mniej czasu na raz już rozwiązane problemy, a z innymi mierzę się sprawniej. Dzięki temu mam więcej czasu na celebrowanie tego wczesnego macierzyństwa i cieszenie się nim. Bo z doświadczenia wiem też jeszcze jedno – minie w mgnieniu oka a wtedy pozostaną mi już tylko wspomnienia. Chcę więc mieć ich jak najwięcej <3