Im bliżej 30. urodzin, tym bardziej zmienia się moje podejście do tych 5 kwestii.

Im bliżej 30. urodzin, tym bardziej zmienia się moje podejście do tych 5 kwestii.

30 urodziny już za rok. 10 września skończę 29 lat. Nie, nie boli mnie ten wiek zupełnie. Ma dla mnie raczej symboliczny wymiar. Chociaż nie mogę powiedzieć, że 30 lat brzmi tak samo pięknie jak 25 :) A jak pięknie brzmi 20! Motyle w brzuchu na samo wspomnienie. Ach to były czasy… nie zastanawiałam się nad stylem wcierania kremu pod oczami, nad konsekwencjami solarium raz w tygodniu i McDonalda na śniadanie. Nie zastanawiałam się nad tym jak na moje zdrowie wpływa okazjonalny papieros ani 3 noce zarwane pod rząd w pracy a później na imprezie, bo przecież młodości szkoda.

Zdrowie

Dopóki nic nie strzyka, nic nie boli, kto będzie się zastanawiał w ogóle nad czymś takim jak „zdrowie”. Zdrowie to pojęcie widmo dopóki lekarz nie powie Ci, że Twoje bóle głowy są efektem zwyrodnienia kręgów szyjnych, które to jest efektem wieloletniego siedzenia przed komputerem. Dbanie o zdrowie to coś, co można odkładać w nieskończoność dopóki go nie zabraknie. Dopóki nie staniesz przed problemem z zajściem w ciążę, przed dusznościami w klatce wywołanymi wieloletnim stresem. Gdyby ktoś mi przeczytał ten tekst 10 lat temu wyśmiałabym… teraz prędzej mogę się na myśl o błędach, które popełniłam w młodości rozpłakać, albo uśmiechnąć z pobłażaniem i kręceniem głową patrząc się we własne odbicie w lustrze. Ależ Ty głupia byłaś Malwina!

Uroda

Tu też trzeba stwierdzić, że byłam głupia, ale raczej dlatego, że miałam taki ogrom kompleksów. Z roku na rok obiecywałam sobie, że schudnę do takiej imprezy w Kołobrzegu. Sunrise się nazywała. Co roku obiecywałam sobie, że za rok to będę wyglądała… tak jak rok temu :) Błędne koło :) Teraz moim marzeniem jest posiadanie figury sprzed ciąży. Tylko tyle. No i cery sprzed ciąży bo tych kurzych łapek jakoś mniej było, ale jeszcze sobie z tym radzę. Ten krem się nauczyłam w końcu wklepywać a nie brutalnie wcierać jak zmarznięte masło w pajdę białego chleba. Nauczyłam się odpowiedniego dla siebie koloru włosów, wiem co pokazywać a co zatuszować. Zrozumiałam w końcu, że smoky eye nie pasuje do śniadania biznesowego a szpilki na spacerze po kocich łbach na starówce niekoniecznie dodadzą mi uroku. Im jestem starsza tym ładniejsza. To wiem. Niezależnie od tego ile tych dodatkowych zmarszczek na mojej twarzy się pojawiło. Jeszcze 10 lat spokoju przede mną. Zacznę płakać jak skończę 40. Chociaż… moja mama niedługo skończy 50 a wygląda jak milion dolarów wcale tego miliona dolarów na urodę nie wydając. Bo uroda pochodzi ze środka. I to wcale nie jest frazes!

Bezpieczeństwo

Tu może nie do końca wiek gra główne skrzypce tylko sytuacja życiowa. 10 lat temu byłam panienką (o matko mówię jak moja babcia! PANIENKĄ!). Moje serce w całości należało do mnie. I chociaż wydawało mi się, że jego kawałek raz po raz oddaję kolejnej życiowej miłości to najważniejsza miłość była przede mną – mój mąż, mój syn. Dopiero teraz wiem, co znaczy troska o przyszłość mojego dziecka. Dopiero teraz zastanawiam się „co by było gdyby…” no wiesz. Nie skończę. Dopiero teraz czuję, że gdyby coś mi się stało, to oprócz naturalnego żalu osób, które mnie kochają, mogłabym spowodować też inne problemy. Np. finansowe. Bo kredyt na 30 lat. Bo nie daj Boże kosztowne leczenie. Nie wyobrażam sobie teraz spokojnego wyjazdu na wakacje bez ubezpieczenia. Nie wyobrażam sobie bimbania co miesiąc do zera albo i poniżej, bez odłożenia jakiegoś grosza na przyszłość i naszą i dziecka. Zdecydowanie bardziej zaczęłam zastanawiać się nad Ochroną Jutra zamiast Życia Chwilą,. Dzięki temu wiem, że zabezpieczyłam swoją rodzinę teraz i w przyszłości, w razie niespodziewanych zdarzeń.

Pieniądze

To jest właśnie ten fenomen mojej transformacji. Kiedyś zawsze odkładałam „na coś” po czym kupowałam „to coś” i zaczynałam odkładać na kolejne „coś”, co miałam kupić w ciągu najbliższych miesięcy. Teraz sytuacja się trochę zmieniła – jeśli czegoś potrzebuję to to po prostu kupuję (albo kredytuję się na 30 lat). Oszczędzam natomiast regularnie na bliżej nieokreślony cel. Tak „dla zasady” właściwie o tym nie pamiętając. Nauczyłam się wydawać „z głową” więc nie mam problemów z oszczędzaniem. Co ciekawe, moje oszczędzanie wcale nie polega na tym, że przeliczam każdą złotówkę i kupuję to co najtańsze. Jest zupełnie odwrotnie. 

Nie przeliczam obiadów w restauracji na ich koszt produkcji. Ja tłumaczę to sobie tak, że za dodatkowe pieniądze kupuję wspomnienie sielankowej randki z mężem i synem pośrodku tygodnia. Pieniądze na nowy samochód też wolę przeznaczyć na kilka wakacyjnych wypadów w przeciągu najbliższych lat bo wiem, że radość z posiadania jeszcze lepszego samochodu nie będzie taka sama jak widok mojego bezpiecznego dziecka, radośnie biegnącego po plaży czy zachód słońca z moim mężem u boku. Zamiast ‚mieć” wybieram „być” (co nie oznacza, że popadam w skrajność, bo tak jak wspomniałam – przyszłość mamy względnie zabezpieczoną – więcej o tym możesz przeczytać TUTAJ). Warto jest mieć bazę w postaci ubezpieczenia i planu oszczędzania. Jesteś zabezpieczona w sposób, którego aktualnie potrzebujesz najbardziej. A w razie jakichś zmian, zawsze możesz swoją ochronę dostosować.

Życie towarzyskie

To jest kolejny fenomen mojej przemiany na przestrzeni tej dekady. Od duszy towarzystwa, która  czuła się w obowiązku zabawiania towarzystwa (nawet na nieswojej imprezie) po totalnie wyluzowanego człowieka, który swoje przyjaciółki zagania do roboty w kuchni żeby było szybciej :) No właśnie… przyjaciółki. To jest podstawowa zmiana jaka we mnie zaszła. Nie rozmieniam się na drobne. Nie trwonię czasu na ludzi, którzy ewidentnie czegoś ode mnie chcą tylko dlatego, że nie mam na to wystarczających dowodów. Jeśli ktokolwiek mi w jakiejś kwestii nie podchodzi traktuję go z dystansem (nie zapominając o życzliwości ofc.) Nie naprawiam życia innych (chyba, że są to moi przyjaciele, których mam bardzo nieliczne grono bądź najbliższa rodzina). A jeśli mój przyjaciel lub ta najbliższa rodzina traktuje mnie jak śmietnik swoich żali i nic nie próbuje zmienić w swoim życiu (uwielbiam to określenie – podłapałam je od najmądrzejszego człowieka na ziemi – Basi Szmydt) grzecznie odmawiam kolejnych bezsensownych rozmów. Wiele jeszcze przede mną, ale wiele również za mną. Nie jestem już tą samą Malwiną sprzed 10 lat i bardzo się z tego powodu cieszę.

Im bliżej do trzydziestki tym bardziej świadomie przeżywam swoje życie. Tym więcej jestem w stanie wyciągnąć z niego uśmiechów, tym mniej w nim płakać. Tym częściej zachwycam się tym co mam, tym mniej obchodzi mnie to, czego nie mam. Może i wkurzam się na siebie za głupoty młodości, kiedy kolejny dzień pęka mi głowa (przez to zwyrodnienie kręgów szyjnych na które zapracowałam sobie sama) albo kiedy płacę dwa razy tyle za krem bo kiedyś nie chciało mi się odpowiednio wklepywać tego taniego. Ale w tę trzydziestkę wkroczę ze świadomością tego, że jestem (może nie lepszym), ale na pewno mądrzejszym i spokojniejszym człowiekiem.