Kilka słów do leniwej matki z placu zabaw

Kilka słów do leniwej matki z placu zabaw

Na pewno zauważyłaś, że nie ma u mnie „nośnych” kontrowersyjnych tematów. Nie są mi potrzebne do szczęścia. Nie lubię młynu komentarzowego. Dlaczego? Skomentuję to standardowo cytatem z mojego ulubionego filmu akcji „Wściekłe pięści węża”. Uwaga cytat: „Mistrz kazał mi unikać niepotrzebnych walek”. Stosuję się do tej pradawnej mądrości zasłyszanej na pradawnym YouTube od początku prowadzenia bloga i wyszłam na tym bardzo dobrze. Raz na jakiś czas jednak, czuję przemożną potrzebę zmieniania świata. Dzisiaj jest TEN DZIEŃ. Ten wyjątek potwierdzający regułę.

Dziewczynka NO NAME

Kilka dni temu wybraliśmy się całą rodziną do Warszawy. Tak bez celu… bez konkretnego planu. Trafiliśmy na festyn. A na festynie na taki „niedzielno-festynowy” plac zabaw składający się z brudnych, zakurzonych kuleczek i jeszcze brudniejszych pompowanych zabawek. Nie ważne. Od odrobiny kurzu jeszcze nikt nie umarł za to radocha dziecka z przypadkowej wizyty na kuleczkach bezcenna. Zapłaciliśmy kilkanaście złotych Pani opiekującej się placem zabaw, Mati dostał naklejkę na plecy i pognał przed siebie. W ślad za nim my. Staliśmy sobie z Maćkiem pośrodku placu, rozmawialiśmy i obserwowaliśmy nasze dziecko. Dookoła rodzice porozkładani na kocykach w większych i mniejszych grupach, bardziej lub mniej zainteresowani swoimi dziećmi. Kilkanaście metrów dalej Pani sprzedająca bilety i oznaczająca dzieci naklejkami (żeby sobie z zewnątrz ktoś nie wszedł za darmoszkę bo plac nie był niczym ogrodzony).

Na początku zaciekawiła mnie sytuacja, w której jedna z mam, bawiła się ze swoim synkiem na mikro-zjeżdżalni trafiającej do jeszcze bardziej mikro-basenu z kuleczkami. W teorii powinno wyglądać to tak, że dziecko, które zjechało, wychodzi z basenu po to, żeby drugie go nie zabiło zjeżdżając mu na głowę. W praktyce wyglądało to nieco inaczej. Dwójka dzieci siedziała sobie w mikro-kulkowym baseniku bawiąc się w najlepsze, natomiast biedna mama, która chciała ze zjeżdżalni puścić swoje jeszcze biedniejsze, nic nierozumiejące dziecko, bezskutecznie prosiła dzieciaki o wyjście z baseniku. Zlokalizowałam tylko jedną mamę, mniejszego dzieciaczka, która siedziała na kocyku dwa metry od baseniku. Widziała jak wygląda sytuacja, słyszała prośby mamy drugiego dziecka, ale zamiast tego patrzyła się na swoją uroczą (serio była urocza) córeczkę z nieukrywanym uwielbieniem i rozpływała się w widoku szczęśliwej pociechy bawiącej się w najlepsze w miejscu, akurat do takiej zabawy nieprzeznaczonym. Mati też ustawił się w kolejce do zjazdu na tej zjeżdżalni, ale wytłumaczyliśmy mu, że lepiej pobawić się gdzie indziej. Nawet gdyby zahipnotyzowana uwielbieniem do swojego dziecka mama usłyszała prośby drugiej mamy (które z uprzejmych zmieniły się w syczące i grożące wybuchem, co wcale mnie nie dziwi), to i tak w baseniku bawiła się jeszcze druga dziewczyneczka, którą nie interesował się już zupełnie nikt…

I w ten sposób poznałaś bohaterkę mojego dzisiejszego wpisu. Dziewczynka NO NAME, w ślicznej koronkowej sukienusi, z przepięknym uśmiechem i spojrzeniem niczym kotek ze Shreka. Na oko 2 latka. Nic więcej o niej się nie dowiedziałam a jak zaraz się okaże użyłam wszelkich dostępnych dróg (nie, nie chciałam jej uprowadzić chociaż z chęcią bym to biedactwo zaadoptowała, ale Ty pewnie też to poczujesz jak doczytasz wpis do końca).

Kupa nie wybiera

W pewnym momencie, dziewczynka postanowiła zjechać ze zjeżdżalni jeszcze raz dzięki czemu zwolniła nieco miejsce i kolejka ruszyła. Traf chciał, że oprócz potrzeby zjechania na zjeżdżalni dziewczynka poczuła tez potrzebę wypróżnienia się. Zrobiła kupę. W pieluszkę. Ale pieluszka z kilkudniowym kupsztalem do zjazdu ze zjeżdżalni średnio wygodna, mądra dziewczynka NO NAME postanowiła więc zrzucić balast tuż obok drabinki. Brudną pupą przejechała się do zjeżdżalni wprost do brudnych kuleczek i „przepłynęła” obok nadal siedzącej w baseniku dziewczynki, z nadal hipnotycznie wpatrzoną w nią mamą.

Mama – Kupa

Dziewczynka NO NAME zaczęła nawoływać mamusię. Na początku cichutko, następnie coraz głośniej z coraz większym przerażeniem. Niestety jak na złość, większą sensację wzbudzała pozostawiona przez nią pieluszka z kupą niż ona sama. Nie jestem w stanie stwierdzić czy zleciało się do niej więcej dzieci czy much. Rodzice, którzy wykazywali normalne funkcje życiowe zaczęli zabierać swoje pociechy z miejsca skażenia. Rodzice, którzy na plac zabaw przyszli „odpocząć” odpoczywali nadal zgarbieni nad komórkami, totalnie niewzruszeni sytuacją. Biedna dziewczynka odbijała się od jednego dziecka do drugiego i z coraz większym przerażeniem nawoływała na zamianę „mamę” i „kupę”.

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Nie wytrzymałam. Zaczęłam podchodzić do każdego z kocyków z nadzieją, że ktoś przyzna się do dziewczynki NO NAME. Podeszłam DO KAŻDEJ DOROSŁEJ OSOBY w obrębie placu zabaw. Mama zniknęła. Ostatecznie podeszłam do opiekunki placu zabaw, która jedną ręką wyrwała pieluszkę ze szponów roju much, a drugą pociągnęła dziewczynkę NO NAME ze sobą. Zapytałam jeszcze czy może jest to jej dziecko. Nie. Ona tam „tylko pilnuje”. Biedne, dwuletnie malocie, przez minimum 45 minut było na placu zabaw niczym nie odgrodzonym od reszty wielkiego festynu SAMO. Te 45 minut na placu zabaw spędziliśmy my z Maćkiem. Ile czasu ta mała była na nim sama, nie mam pojęcia. Kiedy w końcu znalazła się jej mama, tym bardziej nie mam pojęcia bo po oddaniu dziewczynki w ręce opiekunki placu zabaw po prostu stamtąd poszliśmy.

Nie powiem Ci jak masz żyć… albo Ci powiem

Ja nie chcę nikogo uczyć jak ma żyć. Nie chcę nikomu mówić jak ma wychowywać swoje dziecko. Nie mówię nikomu jak ma swoje dziecko ubierać, jakie metody wychowawcze ma stosować. Chciałabym tylko, żeby stosował jakiekolwiek! A nie zostawiał dwuletnie dziecko samo sobie na otwartej przestrzeni, pośród tłumu ludzi. To jest już skrajna nieodpowiedzialność. Nawet jeśli mamusia poszła siusiu na drugi koniec festynu. Dziecko się wtedy zabiera ze sobą. To była malutka zagubiona dziewczynka pozostawiona na pastwę losu pod niby-opieką, niby-opiekuna placu zabaw. Takie miejsce zdecydowanie nie jest przechowalnią dla dzieci. A już szczególnie dwulatków (albo i mniej).

Droga mamo „od pieluszki” z warszawskiego festynu. Jeśli kiedyś dotrze do Ciebie ten wpis mam nadzieję, że się zawstydzisz choć trochę. Mam nadzieję, że przeprosisz swoje dziecko choć w myślach. Przemyślałam już wszystkie ewentualności. Mogłaś zasłabnąć (ale nikt z pozostałych rodziców nie zarejestrował takiego przypadku w obrębie placu zabaw) a jeśli zasłabłaś „gdzieś dalej” odchodząc nawet na 5 minut od swojego dziecka w takim miejscu  i dlatego Cię tak długo nie było to… NIE PRZEPRASZAM. Bo takiego maluszka nie zostawia się na pastwę losu nawet na 5 minut. Z resztą… jakoś nie chce mi się wierzyć w taki scenariusz. Biedna ta Twoja NO NAME córeczka…

Pieluszka censored