Jutro umrę…

Jutro umrę…

Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, co byś zrobiła, gdybyś dowiedziała się, że został Ci jeden dzień życia? Nie rok, nie miesiąc, ale jeden dzień. O ludziach, którzy dowiedzieli się, że został im rok powstała już masa filmów, książek… jedne fikcyjne, inne oparte na faktach. Ale rok to taka trochę idylla. Tragiczna, ale nadal idylla. Wiesz kiedy, wiesz jak, masz sporo czasu do wykorzystania. Ale co zrobisz jeśli dowiesz się, że została Ci tylko doba?

Podróż dookoła świata nagle przestaje być ważna. Samochód z silnikiem odrzutowca też nie jest w stanie dać Ci szczęścia. O czym myślisz w takiej chwili? Co robisz? Ja dzwonię do mojej mamy. Dziękuję jej za to jaką była dla mnie matką, jak o mnie walczyła ze światem, jak mnie wspierała (czasem w totalnie głupich decyzjach). Dzwonię do mojego taty i mówię mu, że go kocham. Niezależnie od tego jakim był ojcem. Czy podołał tej roli czy spieprzył dokumentnie… kocham go i czuję potrzebę powiedzenia mu o tym. Dzwonię do całej rodziny, której obiecuję odwiedziny od lat, ale nigdy nie mam dla nich czasu. Dzwonię do wszystkich koleżanek i kolegów, z którymi coś mnie poróżniło i mówię to, co właściwie już dawno sobie ułożyłam w głowie: że wybaczam, że proszę o wybaczenie, że było, ale minęło, źe durni byliśmy, niemyślący…

Wracam do domu i przytulam się do mojego męża. Tak mocno. Najmocniej. Z całych moich (wątpliwych) sił. Biorę na kolana mojego synka i opowiadam mu o wszystkich cudach i mądrościach tego świata, jakich nie zdążyłam mu do tej pory przekazać. Bo praca, bo pieniądze, bo sprzątanie, bo zły nastrój, bo… jeszcze będzie czas…

Ale tego czasu nagle nie ma. Nagle, dociera do mnie, że jedyne co mogę zrobić, to pozostawić po sobie dobre wspomnienia wszystkim ludziom, na których mi zależy, bez szalonych podróży, bez wymarzonych okoliczności. Po prostu tu i teraz. Albo pokażę im jak bardzo ich kocham i znajdę sposób na to, żeby wyrazić to nawet najmniejszym gestem, albo już nigdy tego nie zrobię. Nie będzie drugiej szansy.

Wyobrażasz to sobie? Mrzonki i marzenia tracą znaczenie. Nareszcie liczy się to, co dzieje się TERAZ. Nie to co będzie, nie to co było. Nareszcie jesteś „tu” i „teraz” i zaczynasz zauważać nawet piękno jesiennego deszczu, albo orzeźwiający podmuch zimnego wiatru. Aura nie ma dla Ciebie znaczenia. Bo nareszcie zaczynasz doceniać to, że w ogóle żyjesz. Że jeszcze tu jesteś i jeszcze możesz podbiec szybko do swojego męża i przytulić go kolejny raz. Pocałować go tak, jak całowałaś go przed laty i poczuć się jego wymarzoną kobietą, niezależnie od ilości kurzych łapek i dodatkowych kilogramów po ciąży. Możesz zrobić sobie zdjęcie ze swoim dzieckiem, nie patrząc na to jak wyglądasz. Dla niego zawsze będziesz piękna. Najpiękniejsza.

Gdybyś mogła dostać taki jeden wyprzedzenia przed Twoją śmiercią, bez problemu potrafiłabyś wyłowić z Twojego życia to, co najważniejsze. To, co uszczęśliwia najbardziej, a paradoksalnie jest na wyciągnięcie ręki. Pojednanie, podziękowanie, wyrażenie uczuć, pozostawienie wspomnień… te rzeczy nic nie kosztują, nie zajmują wiele czasu… ale my, dzień w dzień odkładamy je na później, żyjąc albo przyszłością, albo przeszłością. Nigdy tym, co tu i teraz… A szkoda, bo prawdopodobnie nikomu z nas nie będzie dane dowiedzieć się kiedy nasz czas się skończy…

… a może warto zrobić to wszystko co zrobiłabyś mając tę sekretną wiedzę, już teraz? Przecież nie masz gwarancji na to, że jutro jeszcze tu będziesz…