O tym dlaczego rok temu wylądowaliśmy z Matim w szpitalu i dlaczego chcę Ci o tym opowiedzieć…

O tym dlaczego rok temu wylądowaliśmy z Matim w szpitalu i dlaczego chcę Ci o tym opowiedzieć…

O tym, że wiosną 2017 roku spędziłam z Matim 2 tygodnie w szpitalu przyznałam się dopiero po roku, podczas jednego z lajwów na IG. Trafiliśmy tam z podejrzeniem zapalenia opon mózgowych. Mati miał pobierany rdzeń pod narkozą, był cały czas okablowany kroplówkami, przerażony każdym wejściem pielęgniarki, bo to mogło oznaczać pobieranie krwi, czego bał się tak panicznie, że krew przestawała lecieć. Boże… nigdy nie zapomnę jego przerażonych oczu i tej zawiedzionej dziecięcej ufności.

To był zdecydowanie jeden z tych momentów, w których bycie blogerką bardzo mnie uwierało, bo to jeszcze były czasy, w których byłam obecna na socialach właściwie codziennie, więc mój nagły brak budził wielkie zainteresowanie, do tego musiałam albo się tłumaczyć partnerom z tego co się ze mną dzieje a ja chciałam w tym czasie być tylko z moim dzieckiem. Nigdy nie czułam takiej potrzeby nierozerwalności z dzieckiem… chyba mogłabym ją porównać do pierwszych chwil po narodzinach dziecka, kiedy zabierają je od młodej mamy na badania a ona czuje, że ktoś rozrywa jej serce. Coś w tym stylu tylko, że tu dochodzi niesamowity strach, który trawi Cię od środka, ale na zewnątrz musisz być twarda, żeby Twoje dziecko czuło się bezpiecznie…

Nie jestem w stanie wyrazić słowami swojego strachu. Wiem tylko, że w takim momencie jedyne czego potrzebujesz to możliwość przebywania z dzieckiem 24 godziny na dobę. A w momencie, w którym już z nim jesteś, marzysz o jeszcze jednej „wygodzie”. O ramieniu swojego męża, w które możesz po kryjomu się wypłakać, żeby nabrać sił na kolejne godziny i dni. W naszym przypadku były to godziny i dni… TYLKO godziny i dni. W przypadku dzieci chorych na nowotwór to są miesiące. I to pełne strachu miesiące. Tak wiem… moja historia przy historiach rodziców, których dzieci zaatakowały choroby onkologiczne to mały miki, pikuś i nie wiem jak to jeszcze nazwać żeby się świadomie zdeprecjonować. Tak… przypadek Matiego to jest przy tak przerażających chorobach NIC. Ale mając świadomość tego jak bardzo przeżyłam to „NIC” jestem w stanie wyobrazić sobie co czuje mama dziecka chorego na raka. Co czuje jego tata, kiedy musi tłumaczyć swojej żonie, że takie mamy czasy i państwo takie biedne i „cieszmy się, że możemy chociaż na zmianę, kątem, na tym krześle przy naszym dziecku czuwać”…

Nigdy przenigdy nie chciałabym być na miejscu tych rodziców. Ale mam świadomość tego, że takie historie to nie jest film. To nie jest melodramat, na którym sobie człowiek popłacze wieczorem, może i następnego dnia też, bo takie historie potrafią nieźle potrząsnąć serduchem, ale na tym historia się kończy. Mam świadomość tego, że to jest PRAWDA. A co gorsza, dla niektórych CODZIENNOŚĆ. Ilość apeli o pomoc, które dostaję po prostu mnie przerasta. Nie jestem w stanie codziennie publikować kolejnej masakrycznej historii. Nie jestem w stanie nawet czasem jej przeczytać… Momentami czuję się jak sędzia wydający werdykt. Tobie pomogę a Tobie nie… niesamowicie obciążające. O tym też Ci na co dzień nie opowiadam, bo nie chcę przenosić na Ciebie ciężaru moich wyborów. Bo to ja wybrałam takie życie. Nie Ty.

Dlatego dzisiaj nie będę Cię raczyła kolejną smutną historią. Dzisiaj chciałabym powiedzieć Ci coś niesamowicie pozytywnego, bo jesteśmy w stanie pomóc rodzicom dziecka, które za jakiś czas zostanie skierowane do szpitala onkologicznego. Jesteśmy w stanie pomóc mamie tego dziecka w możliwości bycia przy nim 24 godziny na dobę. Jesteśmy w stanie pomóc ojcu tego dziecka w służeniu swoim męskim ramieniem 24 godziny na dobę. Nie z doskoku. Nie chyłkiem gdzieś na łóżku, które tak naprawdę jest zarezerwowane dla innego pacjenta. Inicjatywa, którą chciałabym Ci dzisiaj przedstawić pomogła tylko przez rok ponad 300 rodzinom. I może pomagać niezliczonej ilości rodzin w przyszłości. Chodzi o budowę kolejnego domu Ronalda McDonalda, który pomaga rodzinom BYĆ RAZEM… w tych najtrudniejszych chwilach.

Nie wiesz o co chodzi? Wystarczy kilka sekund tego filmu:

Wystarczy, że kupisz brelok za 6zł. Dochód z jego sprzedaży, w całości zostanie przekazany na budowę drugiego domu Ronadla McDonalda, w którym rodzice dzieci oddziałów onkologicznych, mogą czuwać i w każdej chwili być razem ze swoim dzieckiem.

Postanowiłam wesprzeć tę akcję z prostego powodu… Święta to czas, w którym gonimy na łeb na szyję, żeby tylko wyrobić się na Wigilię, a w dniach świątecznych od rodziny do rodziny. My z Maćkiem zajeżdżamy zawsze podczas tych podróży, w ramach mikro-oddechu i złapania energii „po kawusię do maka”. To już taki nasz zwyczaj od lat. Jest traska, jest kawka z Maka po drodze. Z tego co wiem, nie jesteśmy osamotnieni w tym zwyczaju :) W tym roku, ten nasz zwyczaj może znaczyć jeszcze więcej. Kupując ten brelok, wspieramy budowę drugiego domu Ronalda McDonalda, który posłuży przez długie lata kolejnym rodzinom…

Tak niewiele potrzeba żeby realnie komuś pomóc…

Obyśmy nigdy nie musieli z tego domu korzystać…