Dla mnie to cud. Prawdziwy cud…

Dla mnie to cud. Prawdziwy cud…

Inaczej nie mogę tego co się wydarzyło nazwać. No, ale zacznijmy od początku, żebyś mogła połączyć ze sobą wszystkie fakty :) Pamiętasz TEN wpis? Był w nim taki urywek, w którym Ci zaznaczyłam, że celowo pomijam pewną część mojej opowieści, przypomnę Ci go:

[TU POMIJAM SPORĄ CZĘŚĆ MOJEJ OPOWIEŚCI, KTÓRA JEST KLUCZOWA, ALE ZAJMĘ SIĘ NIĄ W ODDZIELNYM TEKŚCIE. JEŚLI BĘDZIESZ MIAŁA UCZUCIE DZIWNEGO PRZESKOCZENIA Z WĄTKU DO WĄTKU… MASZ PRAWO TAK SIĘ CZUĆ, BO ROBIĘ TO ŚWIADOMIE] Efektem tej pominiętej części było to, że z dnia na dzień odstawiłam hormony. Wszystkie. A kwestię zachodzenia w ciążę postanowiłam „puścić wolno” i jedyny wspomagacz w tej kwestii jaki sobie pozostawiłam to… modlitwa. Ale do tego wrócimy…

W drugą ciążę chciałam zajść już od 3 lat. Zanim Mati skończył rok, my już „pracowaliśmy” nad rodzeństwem dla niego. Moją historię mniej więcej znasz, bo trułam Ci o tym moim zachodzeniu w ciążę już nie raz. Okazało się, że obydwoje mamy pokręcone wyniki badań i szanse na drugie dziecko są mizerne. Proponowano nam nawet in vitro, ale nie braliśmy tego rozwiązania pod uwagę. Zaczęłam przebąkiwać Maćkowi o adopcji, ale do niego chyba to wszystko nie docierało. No jak to tak… mamy jedno dziecko to nie możemy mieć drugiego? Ano tak to… niepłodność wtórna… to się zdarza. I dupa. Nic nie poradzisz. Tzn. możesz się leczyć, ale czy się uda nie masz pojęcia.

Szprycowałam się tabletkami i zastrzykami hormonalnymi po kilka miesięcy z przerwami. Bez skutku. Tzn. raz skutek był… ale nasze szczęście trwało kilka chwil… To było na początku tego roku. Bardzo to przeżyłam, ale nie robiłam z tego sensacji na blogu. Nie wszystko jest na sprzedaż. Dlaczego więc zdecydowałam się jednak Ci o tym powiedzieć? Bo wierzę w to, że moja historia może pomóc i dać cień nadziei tym wszystkim dziewczynom, które piszą do mnie maile, w których opowiadają mi o swoich wieloletnich, bezskutecznych staraniach. Tym razem nie mogę tego tak po prostu pominąć.

Po „tej” sytuacji stwierdziłam, że mam dosyć szprycowania się chemią. Wyglądałam jak słonica, czułam się w swoim ciele fatalnie. Dodatkowo na moje samopoczucie wpływały hormony, które działały na przysadkę mózgową, a więc i na moje ogólne samopoczucie. Uznałam, że gdybym była dzieckiem, nie chciałabym rozwijać się w takich warunkach. Oznajmiłam Maćkowi, że nie wezmę już ani jednego zastrzyku i nie łyknę ani jednej tabletki. Ta decyzja była na tyle poważna w skutkach, że odstawiając hormony właściwie było pewne, że wszystko wróci do normy, czyli w moim wypadku do totalnej ruiny.

Postanowiłam oczyścić organizm z tego świństwa, którym trułam się przez tyle czasu. Pewnie jakiś dobry psycholog zaraz by to podciągnął pod jakiś standardowy schemat działania… nie ważne. Ważne, że oczyszczając swój organizm poczułam, że odcinam się od przeszłości. Postawiłam sobie nowy cel – cieszę się tym co mam, a to, na co nie mam wpływu, puszczam wolno. Nadal modliłam się o dziecko. To się nie zmieniło. Ale zmieniła się forma mojej prośby z takiej w stylu: „Weź się nie wygłupiaj i daj mi już to dziecko bo ja chcę.” na „Ty wiesz lepiej co jest dla mnie najlepsze.”. Jakiś czas temu rozmawiałam z Basią Szmydt o kwestii wiary. I Basia powiedziała mi, jedno, bardzo ważne zdanie (właściwie to dwa) „Zazdroszczę Ci Twojej wiary. Ona działa na Ciebie terapeutycznie.”. I tak kurczę jest. Zgadzam się z tym w 100%. Osoby, które wierzą mają w życiu łatwiej. Dużo łatwiej. Mogłam odpuścić temat ciąży nie żegnając się z nim raz na zawsze, tylko zostawiając go pod opieką Kogoś mądrzejszego ode mnie. Nie wiem jak mam Ci podpowiedzieć jeśli w nic nie wierzysz… masz kurczę trudniej niż ja… Ale możesz jeszcze zrobić oprócz tego, resztę rzeczy, które ja wykonałam, chociaż wiary i tak Ci życzę z całego serca :)

Wracam do tego oczyszczenia organizmu. Wieeesz… ja należę do osób „jak coś robić to na 100%”, więc stwierdziłam, że uderzam z grubej rury i zaczynam post dr Dąbrowskiej. Wytrzymałam na nim 13 dni. Dałabym radę dłużej, ale w międzyczasie rozpoczęłam współpracę z Fit Adept, gdzie na pierwszym treningu okazało się, że pomimo tego, że czuję się fenomenalnie, to nie mam za grosz siły (nie potrafiłam nawet podnieść gryfu od sztangi!), a że wychodzenie z postu musi trwać 2 razy tyle co sam post, przerwałam go tego samego dnia co mój pierwszy trening. Tych 13 dni wystarczyło żebym już nigdy nie wróciła do starych nawyków żywieniowych. Zaczęłam biegać, chodzić na siłownię, zwracać uwagę na to co jem. Zajęło to połowę uwagi, którą skupiałam do niedawna na zachodzeniu w ciążę. Drugą połowę zajęło projektowanie ogrodu i podwórka (chyba przeczuwałam podświadomie, że wreszcie musimy zrobić z zewnętrzną częścią domu porządek, bo już niedługo nie będzie na to czasu).

Ale ja tak o mnie i o mnie, a przecież w całej historii bierze udział też Maciek. I to niemały ;) A u niego też się sporo zmieniło! Otóż widząc moje efekty postu postanowił wrócić do detoksu zupowego, o którym Ci wspominała też kilka razy. Właściwie to jest delikatniejszą formą postu. Maciek schudł około 5 kg i zaczął mi przebąkiwać coś o siłowni, a ostatecznie zabrał się za nią po kilku moich treningach na podwórku, które dla Ciebie relacjonował na FB :) A kiedy po 2 miesiącach pojechaliśmy na badania na nietolerancje pokarmowe, zrobił sobie jeszcze kontrolne badania standardowe i o dziwo, po 3 latach, jego wyniki wróciły do normy! Zmiana diety i ruszenie tyłka. Tylko tyle. Żadnych leków.

Wkręciliśmy się obydwoje w prace przy domu, które poza Matim i blogiem wypełniały każdą naszą chwilę. Zrobiło się jakoś tak inaczej. Wszystko zaczynało się układać. Może podświadomie godziliśmy się z myślą, że będziemy mieli tylko Matiego? Maćkowi było łatwiej. Jest jedynakiem. Ja natomiast chyba potrzebowałam tej „sytuacji” z początku roku, żeby zrozumieć, że nawet po takiej stracie da się żyć…

Na początku lipca okazało się, że jestem w ciąży. Przez to, że przez tyle miesięcy obserwowałam swoje cykle wręcz nałogowo, bardzo szybko zauważyłam, że coś tu jest nie tak. Na teście zobaczyłam małą ledwo dostrzegalną kreseczkę. Lekarz na pierwszej wizycie uznał, że ciąża jest zbyt mała w porównaniu do wyliczeń. Miałam się zgłosić za 3 tygodnie. Jeśli ciąża urośnie tyle ile powinna urosnąć przez 3 tygodnie to znak, że zaszłam w nią około 26 dnia cyklu. Brzmiało to tak nieprawdopodobnie, że nie miałam siły myśleć pozytywnie. Pokłady nadziei, które miałam w sobie, wyczerpały się przy ciąży z początku roku. To były 3 najgorsze tygodnie w moim życiu. Znów żyłam w zawieszeniu. Znów nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć…

Po 3 tygodniach poszłam do lekarza na glinianych nogach. Wizytę pamiętam jak przez mgłę. Nie zarejestrowałam nic, oprócz tego migającego punkciku na USG. To było bijące serduszko, które zobaczyłam zanim lekarz zdążył mi je pokazać. A kiedy je usłyszałam odpłynęłam. Jedyne co chciałam zrobić to wyjść i przytulić się do chłopaków, którzy czekali na mnie przed gabinetem… Dziecko rozwijało się prawidłowo!!!

Dziś jesteśmy już po szczegółowych badaniach genetycznych. Widzieliśmy się już z naszym maluszkiem wszyscy, a Mati ma nawet pamiątkowe zdjęcie „dzidzi z brzucha” od Pana Doktora i przybiega do mnie codziennie żeby posłuchać swojego brata/siostry i przetłumaczyć nam, co do nas mówi. Na razie nie wyprowadzam go z błędu i nie informuję, że słyszy raczej to, co dzieje się w moich jelitach (a dzieje się dużo, matko jedyna co za ciąża!!! mam chyba wszystkie podręcznikowe dolegliwości!).

W niedzielę moje 30. urodziny. Toast wzniosę szampanem bezalkoholowym (jeśli ten mały wybredny szkrab pozwoli mi chociaż na łyczek), ale to będzie najpiękniejszy toast w moim życiu… A jeśli zachce Ci się wznieść go w niedzielę również za mnie, to pamiętaj, że musisz to zrobić dwa razy, żeby się na Ciebie nie obraziło małe Bakusiątko 2, które poznasz już za kilka miesięcy <3

Starania liczone w latach, tabletki liczone w setkach, łzy liczone w hektolitrach. Nie pomagało nic. A decydując się na odstawienie hormonów właściwie podpisywałam na siebie wyrok… Aż tu nagle, właściwie to na 4 dni przed standardowym u mnie końcem cyklu, a więc w warunkach totalnie nieprawdopodobnych, moje marzenie się spełnia. Dla mnie to cud. Prawdziwy cud…  

*** EDIT ***

Nie spodziewałam się TAKIEGO odzewu. Jestem w totalnym szoku… Dziękuję za każdą wiadomość. Cieszę się, że moja historia jednym dała nadzieję, innych po prostu ucieszyła :) Nie wiedziałam, że dookoła mnie jest tyle ciepłych dusz :* Będę na Was czekać TUTAJ „na lajwie” z szampanem urodzinowym w niedzielę 10 września o godzinie 21:00 :*