Cała prawda o tym co zrobiliśmy z mężem na zakupach.

Cała prawda o tym co zrobiliśmy z mężem na zakupach.

Wiesz co jest najlepsze, że prawdopodobnie Ty też taka święta nie jesteś! I Twój mąż też! Mam 99% pewności, że skrywasz tę samą tajemnicę i na każdych zakupach w sklepie zabawkowym próbujesz ją ukryć przed wszystkimi…

I o ile dziecko oszukasz to personel już nie. Mnie też nie oszukasz. Wiem co Ty tam robisz matko Ty jedna i ojcze jeden Ty! Że niby po zabaweczkę dla dziecka tak? A ile razy dziecko Ci między półkami zniknęło, przyznaj się. Że niby samo się nie pilnowało tak? No plizzz… jakbyś TEGO TAM nie robiła to byś dziecka nie zgubiła!

Nie martw się. Ja tu nie jestem od oceniania. Ja tu jestem od złapania Cię w ciszy za rękę i rzucenia porozumiewawczego spojrzenia, które mówi więcej niż tysiąc słów. Ja też to robię. Nie jesteś sama. Jest nas przynajmniej dwie. A jeśli w sklepie są samochody albo klocki Lego… jest nas czworo. My i nasi mężowie…

To jak? Domyśliłaś się? Przypomniałaś sobie wszystkie swoje grzeszki ze sklepów „dzieciowych”? No dobra, to zanim mi się wysypiesz z jakiś wspomnień, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, podpowiem Ci co takiego o Tobie wiem…

Wiem, żeee… na zakupy do sklepu dziecięcego chodzisz dla siebie. Zabawki wybierasz w pierwszym odruchu dla siebie, dopiero później dla dziecka. Nie martw się… robię to samo :) Na szczęście drugi odruch jest prawidłowy i uwzględniamy łaskawie opinię podopiecznego, choć czasem z wielkim bólem, bo wybrany miś podoba nam się mniej od zająca, a klocki z łódką mniej niż te z palmą i wyspą.

Co ja poradzę, że wkraczając do sklepu z zabawkami przypominają mi się stare czasy? A do tego to ja tym razem mam kasę i to ja mogę sobie pozwolić na te wszystkie piękności! No przecież to jest spełnienie moich dziecięcych marzeń! Być już dorosła i mieć swój „pieniążek”… żeby nie słuchać od rodziców, że ta lala jest ładniejsza od tamtej a te kredki będą lepsze od tamtych. Dla mnie ulubionym sklepem były zawsze sklepy z zabawkami i książkami i przez wszystkie lata mojego życia wynajduję sobie preteksty, żeby tam chodzić. Zawsze znalazł się ktoś do obdarowania. I chociaż wychodziłam z niewielkim upominkiem, to nie potrafiłam nie zatrzymać się przy wystawach miasteczek z Lego Friends, albo domkach dla lalek.

Dopóki nie przyjechałam do Warszawy, moją Mekką był „małomiasteczkowy” sklep, który nazywał się Junior. Głupio mi było zachodzić do niego tak po prostu, więc łamałam ekierki i linijki, brałam drobne od rodziców i maszerowałam 3 kilometry do sklepu, pomimo tego, że miałam zestawy ekierek w sklepie po sąsiedzku :)

Po przeprowadzce do Warszawy moje uczucia przeniosły się na Smyk. To był już taki American Smyk Dream :) Pod pretekstem zakupu kolorowych karteczek dla mojej ukochanej siostry ciotecznej, przepadałam między półkami z lalkami i akcesoriami. Mieszkałam i studiowałam w centrum więc najczęściej odwiedzałam ten najbardziej kultowy i rozpoznawalny przez Warszawiaków Smyk na Kruczej 50. Myślałam, że pęknie mi serce, kiedy dowiedziałam się kilka lat temu, że go zamykają! Na szczęście powrócił, wraz z oddaniem do użytku nowego budynku. Krucza 50, nie byłaby Kruczą 50 bez Smyka :)

Tak się złożyło, że na kilka dni przed chrzcinami Milenki i urodzinami Matiego, zostaliśmy zaproszeni na uroczyste otwarcie Smyka właśnie na Kruczej 50. Nie mogłam się tam nie pojawić bo dla mnie to miejsce kultowe a dodatkowo, nie miałam jeszcze stroju dla Milenki i prezentów dla Matiego. My wyznajemy zasadę – nie kłopocz się rodzino, kupimy prezenty za Ciebie :) To znaczy Maciek kupi. Lego oczywiście :)

Dla Matiego wycieczka do Smyka to frajda. I ja to rozumiem, bo kiedyś tak samo jak on, chodziłam pomiędzy półkami z zabawkami i chociaż wiedziałam, że wszystkich tych zabawek ze sobą nie zabiorę, to już samo patrzenie sprawiało mi przyjemność. Teraz, kiedy widzę Matiego w identycznej sytuacji mam dwa wnioski. Jeden to taki, że jednak byłam całkowicie normalna i po prostu dzieci tak mają. A drugi… drugi jest taki, że lepiej jak ten Mati pomiędzy półkami chodzi sam, bo jeśli jest z nim Maciek… mój portfel niesamowicie boli pod koniec takiej wyprawy :) Matiemu przetłumaczysz. Maćkowi… NIE :)

No co? Nie kupisz chłopczykowi zabawusi? :)

A jak wyglądały nasze Smykowe zakupy i dlaczego weszłam w szpilkach a wyszłam w za dużych butach z kocimi mordkami, zobaczysz niżej – w naszym pierwszym vlogu :)