O tym dlaczego urodzę przed terminem i jak się z tym czuję.

O tym dlaczego urodzę przed terminem i jak się z tym czuję.

Mam już 100% pewności co do tego, że nasze dziecko przyjdzie na świat wcześniej niż 20 marca. Wiem nawet kiedy dokładnie to będzie. Hmm… albo kiedy najpóźniej z najwcześniejszych terminów :) Jedno jest pewne. Termin na 20 marca 2018 możemy uznać już za nieaktualny. Ale może zacznę od początku. 

Tę ciążę prowadzę u innego lekarza. Z tego co się w międzyczasie, ku mojemu zaskoczeniu, dowiedziałam, najprawdopodobniej go znasz z telewizji. Pojawia się w niej regularnie, tyle, że ja – człowiek antytelewizja i paradoksalnie antyinternet (szewc w dziurawych butach chodzi czy jak to się mówi), nie miałam pojęcia o tym, że z mojego Pana Doktora taka gwiazda :) No, ale to tak przy okazji jako ciekawostka. Ważne jest to, że jest fantastycznym specjalistą, dużo bardziej profesjonalnym niż mój poprzedni prowadzący, który chociaż super miły, to jednak chyba… przepracowany, przez co niespecjalnie ogarniał co się dzieje, co w zestawieniu z moją niewiedzą dało efekt ciąży prowadzonej tak powiedzmyyyy… na pół gwizdka :) No, ale kurczę, bo znów odbiegam od tematu no!

No więc mój aktualny, fajny Pan Doktor kilka wizyt temu oznajmił mi, że na poród naturalny to raczej nie powinnam się nastawiać mając za sobą taką historię pierwszej ciąży. Mati okazał się ważyć zamiast 3,5 kg … 4,790! Był podwójnie okręcony pępowiną, a co najlepsze, ani tego, ani tego lekarze nie wychwycili na dwóch różnych aparatach USG. Co prawda mój ginekolog mówi, że przy dużych dzieciach błędy w pomiarze wagi są bardzo popularne, za to okręcenie pępowiną to już powinni zobaczyć. Nie zobaczyli. Nie brali również pod uwagę cesarki, bo w szpitalu, w którym rodziłam niespecjalnie się cesarki wykonuje z założenia, ale ostatecznie nie mieli wyboru z powodu, który nazywa się DYSTOCJA SZYJKOWA.

Co to jest dystocja szyjkowa? Dystocja szyjkowa inaczej niewspółmierność szyjkowa to krótko mówiąc, brak postępu porodu w I jego fazie. Szyjka się po prostu nie rozwiera. Bezpośredni wpływ na to może mieć wielkość dziecka (przypominam – 4790), którego główka jest tak duża, że nie jest w stanie odpowiednio napierać na szyjkę. Jest też kwestia samej „urody” szyjki, którą najprawdopodobniej odziedziczyłam po mojej mamie. Moja mama po swojej mamie i siostra mojej mamy też… Żebym odziedziczyła po mojej mamie nos, to jeszcze byłoby spoko. Ale nie! Musiałam odziedziczyć coś, przez co muszę się kroić zamiast zrobić „plum” i wyjść ze szpitala :) (dziewczyny z naturalnymi porodami, to taki żarcik, nie stresujcie się, ja wiem, że to nie „plum”… może takie „plum, plum” noooo) :) Ale wracając do tej dystocji szyjkowej, to najlepsze jest to, że ja się o tym dowiedziałam od mojej mamy dopiero po porodzie :) No, ale mój lekarz nie pytał to i ja mamy nie pytałam :)

Milenka, pomimo tego, że przytyłam niedużo w porównaniu z pierwszą ciążą, rozwija się bardzo dobrze i bardzo ambitnie podchodzi do kwestii rozwoju (pewnie nie chce być gorsza od brata), więc wędruje sobie po górnej siatce centyli. Nie ogarniam serio. Jesteśmy z Maćkiem parą krasnali w kapeluszach, a nasze dzieci zachowują się jakby myliły bajki z tym wzrostem :) No nic. Najważniejsze, że zdrowe, prawda? A skoro już wiem, że nie będę musiała brać udziału w doświadczeniu pod tytułem „przeciskamy arbuza przez otwór wielkości cytryny”, to wierz mi… przeżyję to krojenie kolejny raz. Z resztą ta pępowina cały czas mi dzwoni gdzieś z tyłu głowy. Boże… gdyby lekarze uparli się na poród naturalny… jak ja bym urodziła prawie 5 kilogramowe dziecko owinięte pępowiną, nie mając rozwarcia?! Nie chcę myśleć o tym jak mogłoby się to skończyć dla Matiego. Mam dreszcze…

No więc rodzę, (TAK! RODZĘ! i niech mi tu żadne bojowniczki o nomenklaturę nie wyskakują z tekstami o tym, że cesarka to nie poród bo przysięgam, że mam taką burzę hormonów aktualnie, że do każdej z osobna przylecę na miotle i oduczę chojrakowania w internecie), rodzę poprzez cesarskie cięcie, dokładnie 12 marca 2018. Przynajmniej taki jest plan. W niedzielę wieczorem mam się stawić w szpitalu, a w poniedziałek o 8 rano… ciach ciach. A co najważniejsze, w towarzystwie mojego męża. Ale o tym opowiem Ci w następnym wpisie.

Jak się czuję z tym wszystkim? Kurczę… świetnie. Już się pogodziłam z tym, że nie urodzę naturalnie. Bardzo, bardzo tego chciałam, ale przy takich wskazaniach moje „chciałabym” niespecjalnie się tu liczy. Natomiast liczy się to, że wiem kiedy to będzie. Wiem jak mniej więcej to będzie wyglądało bo już raz to przechodziłam. Wiem też, że będzie mi raźniej bo wybrałam taki szpital, w którym Maciek będzie cały czas ze mną, a to była moja trauma z pierwszego porodu. Fajne jest też takie uczucie „poukładania” tego wszystkiego. Owszem, jest cały czas opcja pod tytułem „Milenka ma taką zachciewajkę, że wychodzi szybciej”, ale między innymi dlatego termin ustalony został na 8 dni wcześniej.

Czy czuję się gorsza od mam rodzących naturalnie? Hmm… gorsza może nie, chociaż chciałabym urodzić zgodnie z naszą naturą, ale wierzę w to, że z naszej natury wynika również nasz mózg i nauka, która to podarowała nam coś takiego jak cesarskie cięcie, a z nim bezpieczeństwo dla dzieci takich jak moje, którym przyszło rozwijać się w organizmach takich mam, jak ja. Tyle w temacie. TAK WIDOCZNIE MUSI BYĆ. Nie mam porównania. Nie wiem jak boli poród naturalny. Wiem natomiast jak boli ten „nienaturalny”, zaraz po tym jak puści znieczulenie. Z resztą… czy o ból w tym wszystkim chodzi? Wiem też jak wygląda rekonwalescencja po cesarce. Wiem jak wygląda prowadzenie ciąży po cesarce, z wiecznym monitorowaniem, czy poprzednia blizna jeszcze nie pękła… zdecydowanie nie można cesarki nazwać pójściem na łatwiznę. Tym bardziej cesarki ze wskazaniami. Tak więc wyrzutów sumienia brak. Lekki smutek jest, ale ja należę do osób, które przejmują się tylko tym, na co mogą wpłynąć. A na tę sytuację niestety nie ma lekarstwa, więc moje rozmyślanie nad nią nic nie da.

Gdyby Milenka urodziła się 12 marca moja mama dostałaby najpiękniejszy prezent jaki może sobie wymarzyć babcia, której w przyszłości może szwankować pamięć :) Wszystkie jej wnuczęta miałyby urodziny 12. Mati 12 sierpnia, Nikolka 12 lutego, Milenka 12 marca. Tylko teraz mój brat będzie miał pod górę, żeby się wpasować w terminy z kolejnym dzieckiem. Dawid, Paulinka! Ustalcie grafik robót! Seks raz w miesiącu, zgodnie z kalkulatorem terminów porodów! :)