Co prawda moja wieś to nie do końca taka wieś jak u Asi z matkatylkojedna.pl, i wiadomym jest, że wiejska matka w internetach jest zdecydowanie tylko jedna i nie do podrobienia, choćbym nie wiem jak się gimnastykowała, ale jako blokers z blisko 10-letnim stażem, wyprowadzając się pod Warszawę w miejsce gdzie zamiast chodników jest pobocze a w miejscu kanalizacji zwykłe szambo stwierdzam, że zmiana jest dosyć odczuwalna :)
Zmiany, które nastąpiły w moim/naszym życiu z jednej strony wynikają nie tylko z powodu samej wyprowadzki pod miasto, z drugiej strony, pewnie śmiało mogłabym je wdrożyć jeszcze mieszkając na Bródnie, ale co by nie było, wyprowadzka to taka pokaźna krecha i odcięcie się od naszych starych przyzwyczajeń.
1. Zaczęłam gotować! Tu nie ma taryfy ulgowej. Nie ma sushi z miasta i „makdonka” po drodze. Jest tylko jedna pizzeria, która dowozi do naszej zagrody a gdyby nam się zachciało McFlurry z „lajonelem” musielibyśmy pojechać specjalnie albo do Warszawy, albo wyjechać na trasę na Białystok. Nie wypadamy też na miasto co chwilę „bo coś się przypomniało” więc siłą rzeczy nie mamy okazji na podjadanie na mieście. Dodatkowo mamy wreszcie przestronną kuchnię (nie wiem czy jest jeszcze ktoś, kto jej nie widział, ale w razie czego jest TUTAJ). A oprócz przestronnej kuchni pojawił się wreszcie CZAS CZAS CZAS, bo wreszcie przestałam kursować pomiędzy mieszkaniem a domem.
2. Zaczęliśmy CHUDNĄĆ! Po pierwsze od normalnego jedzenia, po drugie od tego, że zaczęliśmy używać AirFryera (o urządzeniu TUTAJ), po trzecie od tego, że biegamy co chwila po schodach, po czwarte od tego, że na większym metrażu jest więcej sprzątania :) Dodatkowo, w końcu mamy dostęp do wiejskich jajeczek i domowych wędlin, a korci nas coraz bardziej zrobienie sobie własnej szklarni z ekologicznymi warzywkami a w sezonie „grzybowym” podobno po drugiej stronie ulicy znajduje się prawdziwkowe zagłębie :D :D :D
3. Zaczęliśmy oddychać! Serio, teraz kiedy wjeżdżam do Warszawy, czuję od razu, że moje płuca oblepia samochodowy smog. Tutaj, po drugiej stronie ulicy mamy las, który nawet zimą pachnie bajecznie a nasz dom stoi na skraju osiedla, otoczony polami. Nie wiem jak będziemy oddychać kiedy rolnicy znów zabiorą się za nawożenie pól, ale podobno to tylko kilka dni w roku :) Myślę, że zapach grillowanych (fit oczywiście) przysmaków przez cały sezon, wynagrodzi nam tych kilka dni smrodu :)
4. Wydajemy mniej pieniędzy. Pod uwagę nie biorę tutaj wydatków na wykończenie i wyposażenie domu bo to akurat studnia bez dna i w tym wypadku kasa znika w tysiącach a nie setkach, ale widzę też jak działa na nas nieobecność hipermarketów w pobliżu. Sklepy wiejskie zaopatrzeniem nie różnią się od mięsnych z czasów PRL-u a cenami od delikatesów z XXI wieku. Na duże zakupy jeździmy raz na jakiś czas, zabierając ze sobą dłuuugą listę, którą odhaczamy linijka po linijce żeby niczego nie zapomnieć. Do Pepco i Rossmanna mamy bliżej niż do DUKI i Sephory więc siłą rzeczy oszczędzamy na kubeczkach, talerzykach i kosmetykach. Nie wpadają nam też (no dobra mi) przypadkowe ciuchy/buty/zeszyciki/sriki, które przy okazji zakupów w centrum handlowym korciły moje oko.
5. Spędzamy więcej czasu na świeżym powietrzu. Nie mogę się nacieszyć tą wsią wiesz? Maciek też. Ten zapach lasu, te nowe miejscówki, to poznawanie okolicy! Nie mogę się doczekać naszych wycieczek rowerowych! Okolica jest tak śliczna, że rozrywką nie będzie dla nas wyjazd samochodem na warszawską starówkę, na gigantycznego loda, kilometrowy spacer i godzina w korku w drodze powrotnej. Tą polanę ze zdjęć odkryłam podczas joggingu. Żeby się na nią dostać, trzeba się przespacerować przez kawałek lasu, który jest tak btw. szlakiem konnym! Prowadzi do niej kilka dróg. Każda tak urokliwa, że nie chce się wracać! Niedługo będziemy pokazywali Matiemu krówki na polu i konie na dwóch stadninach, do których idziemy sobie spacerkiem. Teoretycznie w mieście więcej się dzieje, ale… my chyba wsioki jesteśmy duchem po prostu i tu czujemy się lepiej :)
6. Pokochaliśmy Warszawę na nowo. Teraz, kiedy już nie jest naszym przymusem a przyjemnością. Kiedy widzimy się z nią raz na tydzień albo i rzadziej, mamy prawdziwą frajdę z tego, że jedziemy ją odwiedzić. Zachwycamy się budynkami, zapamiętujemy miejsca, w których chcielibyśmy zrobić sobie sesję zdjęciową, wyszukujemy klimatyczne knajpy, do których będziemy się chcieli wybrać przy najbliższej okazji. Niby zaledwie 20 km a robi kolosalną różnicę!
7. Odżyło nasze życie towarzyskie. Paradoks prawda? A nie! Bo teraz, nie tracąc masy czasu, planując wszystko skrupulatnie, nagle okazuje się, że znajdujemy czas na spotkania ze znajomymi. Czas, którego brakowało nam przez ostatnie 3 lata dosłownie na wszystko. Babcie tęsknią za wnuczkiem i chętnie przyjmują go do siebie jeśli to my chcemy gdzieś pojechać, a jeśli przyjeżdżają do nas znajomi, miejsca jest tyle, że Mati zasypia sobie swoim własnym rytmem w naszej sypialni a my nie budzimy go rozmowami i śmiechami, które często trwają do rana bo dzieli nas piętro i kilka dobrych metrów kwadratowych :)
Zastanawiałam się nad tym, czy przeprowadzka zmieniła w naszym życiu coś odwrotnie, negatywnie. Serio, nie jestem w stanie nic takiego Ci podać. Odległość do Warszawy nie jest jakaś zastraszająca, dwa duże miasteczka mamy w promieniu 5 km więc da się żyć :) Nie słuchamy pijackich imprez sąsiadów z góry, nie wkurzamy się na zasikaną windę, nie stoimy w korkach, mamy czas dla siebie, dla dziecka… gramy w piłę na polu a śniadanie jemy wpatrując się w bezkres pola za oknem. Okej. Dopóki nie mieliśmy pieca gazowego uciążliwe było palenie węglem. W długi weekend sygnalizator zapełnienia szamba postanowił zrobić nam psikusa i narobić nam stracha na kolejne 2 dni a zanim doszliśmy z Maćkiem, gdzie mamy dziurę w betonie w kotłowni, po garażu grasowały myszy i moje krzyki usłyszało pół wsi na bank kilka razy, aaaaaaale, w porównaniu z 7 punktami, które wypisałam wyżej, stwierdzam, że kocham być wsiowym człowiekiem :) Maciek też kocha :) A Mati… Mati cieszy się rodzicami i dzień w dzień ogrywa swojego starego ojca w gałę ;)
Wiadomo, że jestem tylko jedna, ale wy też macie cudnie i… wszystko prawda, co napisałaś <3
Wieśmaki rządzą ;)
Aj kochana, lepiej bym tego nie ujęła.. też jestem wsiowo-obrzezowym człowiekiem – i dobrze mi z tym! Mój mąż długo namawiał mnie na ten dom.. A teraz zastanawiam się nad swoją głupotą, że wcześniej go nie chcialam.. – idiot że mnie! Swoje podwórko, las, pola.. niedaleko mały strumyk… -Kochamy to miejsce !!
cudnie i pięknie :* zazdroszczę Wam tego domu „na wsi” :D ale wiem że i ja się doczekam :) także wszystkiego dobrego na nowej drodze życia :*
Pięknie tam macie:)) Moim wielkim marzeniem jest również dom,ale nie wymyśliłam jeszcze jak to połączyć z pracą na etacie w Wawie(nie wiem czy codzienne dojazdy do miasta,są najlepszym pomysłem,zwłaszcza przy małych dzieciach). Ale rozumiem w .100%.
Jeju, ale pięknie…
Wiem cos o tym! Wieś jest super! :D
Mieszkamy na wsi 3 rok… Ja kiedyś nie chciałam wolałam bardziej w mieście mąż mnie namówił bo zawsze marzył o domku na wsi więc skoro się kochamy to nie ważne gdzie będę mieszkać… Teraz nie zamieniłabym życia na wsi na życie w mieście, i przeprowadzka podobnie jak u was z Wawy była najlepsza… W każdą niedzielę jeśli tylko jest pogoda chodzimy na spacery do lasu z córką, ten zapach latem i biegajace sarny, swoje podwórko mamy szklarnie a nawet mam kury i najlepsze jaja,, dlatego wiem o czym piszesz to samo czuje….
Ja jestem wsiok od urodzenia ale mąż miastowy :) Za nic bym nie chciała w mieście mieszkać. Mąż też już do miasta nie chce. Raczej to się nam marzy nieco wieksze odludzie. Też mam las pod domem i spokój i swoje kury :) Na szczęście wieś zupełnie nie rolnicza więc swojskie zapachy są nam obce. Ostatnio zaczęliśmy się interesować wędzeniem wędlin. Mąż zbudował mały wędzownik i sobie robimy swojskie szyneczki pychota, polecam !
tego terenu Ci zazdraszczam!!! <3
https://www.siepomaga.pl/glinko
POMOCY!!!
Jak tak czytam Bakusiowe posty o nowym domu, to jeszcze bardziej nie mogę doczekać się wykończenia naszego domu. Również na wsi(nasza to 100% wioska, ale piekna) życzę Wam samych takich radości i pięknych miejsc. fajnie, że doceniacie te chwile
Doskonale Cię rozumiem i potwierdzam, bo u mnie jest dokładnie tak samo. Co prawda my wyprowadziliśmy się jedynie na przedmieścia, ale i tak odetchnęliśmy bardzo! Warszawa i ten jej pęd, na co dzień, jest dość męcząca. Kiedyś tego nie zauważałam, bo myślałam, że tak musi być.
Zazdroszczę Ci tej przestrzeni, zapachu lasu, podwórka na które możesz wyjść w każdej chwili bez całej tej otoczki zbierania się, dźwigania wszystkiego z piątra, a potem na piętro, czystego powietrza… ach! rozmarzyłam się :)
Ja widze jeszcze jeden plus:) Coraz piękniejsze zdjęcia. Piekna sesja:)
Pozdrawiam
Jestem z Zielonki, mieszkasz gdzieś blisko?:)
Bardzo blisko :)
Ja też pokochałam Warszawę dopiero jak się z niej wyprowadziłam!
Zdjęcia cudowne <3
Ja jestem wieśkiem przez dwa miesiące od zawsze i dobrze mi z tym, ale chciałabym już zostać wieśkiem na stałe, jednak mi nie dane na razie. :)
My też mieszkamy na wsi od 7 lat. Początki były trudne bo my dzieci blokowiska z miasta a tu cisza i spokój. Mieszka nam się super ale też są minusy np. daleko do kina, dużego sklepu itp. Oczywiście jest to kwestia pdzyzwyczajenia. Gdy nadchodzi lato to jest bajka, śniadanie na ogrodzie obiad na tarasie a młody może biegać ile chce :-)
Mieszkam na wsi od urodzenia i nie wyobrażam sobie nagle wynieść do miasta :)
pozdrawiam :)
http://izblogmod.cba.pl/
A nie męczą dojazdy do pracy do Warszawy korki w Markach … Ja nie raz nocuje u teściów okolice Radzymina i jest super bo też las pod domem, ale godzinne dojazdy są ciężkie. A co jak Mati pójdzie do szkoły będziecie go wozić do Wawa
15 lat mieszkania na Warszawskich blokowiskach i powrót na wieś, jest różnica. Ale do Warszawy też tęsknie i chętnie wracał kiedy tylko mam czas.