Zwalniam się.

Zwalniam się.

Początek miesiąca to dobry moment na poważne decyzje. Początek miesiąca to idealny moment na kolejne postanowienia, na dorzucenie sobie dodatkowych kilogramów roboty, na podniesienie sobie poprzeczki. Zawalona po uszy postanowieniami, działaniami, nauką, ciągłym udoskonalaniem siebie dowalę sobie ostatecznie. Tym razem będzie to największe wyzwanie, któremu trudno mi będzie podołać. To będzie najtrudniejsze wyzwanie ze wszystkich, które rzucałam sobie przez całe życie. Tego jeszcze nie było. Zwalniam się. Zwalniam samą siebie.

Zaczęło się niewinnie. Standardowo. Podczas sobotniej kąpieli łączonej z relaksem przy książce… Wróć. Nazwijmy to po imieniu. Podczas sobotniej kąpieli (jedynej w całym tygodniu, bo „w dni robocze” ograniczam się do szybkiego prysznica żeby nie tracić czasu) postanowiłam standardowo połączyć przyjemne z pożytecznym. Zabrałam do wanny jedną z 6 „napoczętych” książek. Mój mózg nie jest jeszcze w stanie kryzysu więc wszystkie książki to poradniki i literatura fachowa. Raz na pół roku doznaję kryzysu nad kryzysami i pochłaniam w 3 dni książkę „niefachową”, która pozwala mi oderwać się od rzeczywistości. Żeby jednak w tym odmóżdżaniu pozostało trochę mojego prawdziwego „ja” czytam wtedy książki, których tłem są wydarzenia historyczne (żeby się czegoś przy okazji nauczyć). To nie jest śmieszne, to nie jest fajne, to jest żałosne dziewczyny!!!

Wracam do wanny i literatury fachowej. W książce, którą czytałam znalazłam w końcu odpowiedź na to, co nurtowało mnie od kilku lat. Jestem człowiekiem, który określa swoją wartość przez to ile jest zdolny z siebie dać. Autor trafił w 10 stwierdzeniem, że taki typ człowieka nie może już zostać nazwanym human being. Taki człowiek to human doing. Wiecie dlaczego o tym piszę? Bo wiem, że nie jestem sama. Łatwiej mi się przyznać przed sobą, przed Wami. Bo wiem, że to plaga obecnego wieku. Bo mam nadzieję, że tak samo jak mną potrząsnęły te słowa, potrząsną kimś, kto to przeczyta. „Taki człowiek nie pamięta już, co znaczy po prostu być, istnieć… Doszło do jakiegoś absurdalnego nieporozumienia, z którego wywiodło się przekonanie, iż sam w sobie człowiek nie stanowi żadnej wartości, a określa ją dopiero poziom jego osiągnięć”.

Tu nie chodzi o kasę! Nie wszystko można przełożyć na pieniądze. Tu chodzi o wykorzystanie 200% swoich możliwości. O pracę od rana do nocy tylko po to, żeby móc powiedzieć sobie, że „nie straciłam” czasu. Tu chodzi o wieczne podnoszenie sobie poprzeczki. O lepszą figurę, o większą ilość języków którymi się posługujemy, o kolejną umiejętność. Ciągłe czekanie na lepsze. O bezsensowną pogoń za jutrem, złość na samego siebie za „niedostateczne wykorzystanie przeszłości”, o przyświecającą nam myśl: „Bo jak dotrę do TEGO momentu, wtedy dopiero zacznie się prawdziwe życie, wtedy to będzie szczęście od rana do nocy”. I tak pędzę przez to życie jak szalona… Zaliczam kolejne „checkpointy”, cieszę się przez chwilę po czym wygłaszam swoje odwiecznie „No to teraz można zacząć…”

Przez 27 lat życia pielęgnuję w sobie to poczucie „jestem bo robię”. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Zastanawiałam się. Ale na to zastanawianie się nie miałam zbyt wiele czasu. I wtedy pojawił się „on”. Mój synek. Moje dziecko zmusiło mnie do zrozumienia tego, że są na tym świecie osoby, którym nie zależy na tym ile jestem w stanie z siebie dać. Zależy im tylko na tym żebym „była”. Nagle doznałam olśnienia. Moje dziecko, mojego męża, moją rodzinę, moich przyjaciół kocham bezwarunkowo. A oni bezwarunkowo kochają mnie. Dlaczego nie miałabym bezwarunkowo pokochać samej siebie? Próbując udowodnić sobie, że jestem w stanie wykrzesać z siebie kolejne 10% więcej, zabieram te 10% moim najbliższym. Zabieram te 10% samej sobie ciągle czując, że jestem dobra w 90% niezależnie od tego ile już tych dodatkowych 10% zdobyłam. Tak można w nieskończoność. Tak można do śmierci. Zadałam sobie pytanie: Kiedy jestem szczęśliwa? Odpowiedź była prosta – kiedy spędzam czas z moim dzieckiem i mężem. A przecież w życiu dążymy do szczęścia.

Oświadczam wszem i wobec, że się zwalniam. Zwalniam się z wiecznego pędu i pogoni za lepszą wersją mnie samej. Dla moich bliskich jestem już najlepszą z możliwych wersji. Potrzebują mnie taką jaką jestem. A swój etat zostawiam innej blondynce. Obowiązkowo bez rodziny i z wyrozumiałymi przyjaciółmi. Inaczej nie dasz sobie rady. Miłość z Tobą wygra. W momencie, w którym stajesz się matką twój mózg zaczyna walczyć z głupotą. Niezależnie od tego gdzie ona się kryje. Miłość przeczesuje Twój mózg neuron po neuronie, komórka po komórce i wszystko w nim układa. Albo inaczej. Chce w nim wszystko ułożyć. A od Ciebie zależy czy jej na to pozwolisz, czy dalej będziesz tkwić w bezsensownych przekonaniach i przyzwyczajeniach. Ja się poddałam. I jest mi z tym coraz lepiej.

_DSC6354 2 _DSC6373 _DSC6377 _DSC6381 _DSC6389 1 _DSC6392 _DSC6390 _DSC6391

Bakuś:

Bluza – GAP

Spodnie – H&M

Bakusiowa M:

Sukienka – Mohito

Buty – Kazar

Torebka – Guess

_DSC6418