Nieprzyjemna przypadłość u dzieci, o której matki wstydzą się mówić.

Nieprzyjemna przypadłość u dzieci, o której matki wstydzą się mówić.

Rozmawiałam ostatnio ze znajomą z placu zabaw. Czujesz o co chodzi prawda? Taka znajoma co to ją znasz, bo się widujecie raz na jakiś czas w tym samym miejscu, coś tam sobie pogadacie, ale do przyjaźni to jeszcze lata świetlne. Nazwijmy ją Agnieszką. Agnieszka, oprócz półtorarocznego synka, ma córeczkę w wieku Matiego, więc dzieciaki bardzo chętnie razem się bawią. Pobiegły bawić się w lodowatym piachu (a luz, niech się hartują), a my zabrałyśmy się do niezobowiązującej rozmowy o niezobowiązujących tematach. Ot, matki na placu zabaw (nie mylić z tymi z TEGO WPISU).

Pomiędzy opowieścią o mojej przyjaciółce z Warszawy, co to z mężem się rozwodzi, a jej bratem też z Warszawy, ale właściwie to już z Irlandii, bo od 2 miesięcy tam mieszka, więc załapał już nawet irlandzki akcent, do Agnieszki przybiegła jej córeczka z wielkimi jak grochy łzami i paluszkiem utkwionym w buzi.

– Mamusiu boliii.

– A po co to dotykasz? Mówiłam Ci, żebyś brudnymi palcami nie jeździła po języku.

– Ale to boliiii!

– Ja Ci dziecko nic nie poradzę, to musi zejść samo.

Hmm… co ma zejść samo? Brud? Ale żeby brud bolał? Wiesz, że ja do znachorów nie należę, ale jakoś nie składała mi się ta opowieść w logiczną całość. Zapytałam więc Agnieszkę co się stało, a ta… spłonęła rumieńcem i powiedziała, że nic takiego. Głupio się poczułam, a moja mina chyba to zdradziła, bo Agnieszka ściszonym głosem powiedziała, że ma problem z małą, bo ta pcha brudne paluchy do buzi i robią jej się przez to pleśniawki, a co gorsza, chyba zaraża nimi młodszego brata, bo u niego jest ten sam problem.

O matko… ale mi powód do wstydu. No zabiła mnie tym pąsem na policzkach. Ale po chwili przypomniałam sobie samą siebie, kiedy zaobserwowałam taką białą plamkę u Matiego (jeszcze niemowlaka). Naczytałam się w internecie, że to grzyb, że jak zetrę, to będzie z tego ciekła krew, że dziecko zaraża się czymś takim z zainfekowanych sutków matki. O Boże! Było mi wstyd na samą myśl o tym, że mogłam coś takiego przenieść na dziecko! Zachowywałam się, jakby to był conajmniej trąd. Okazało się, że to akurat była tylko pozostałość mleka, a żadne Candidia Albicans. O Candidii przygotowuję Ci oddzielny wpis, bo ostatnio siłą rzeczy musiałam się wyedukować w tym temacie (ale nie jest to historia z pleśniawkami czy aftami).

No więc, kiedy zrozumiałam, że ten temat jednak może być nieprzyjemny i wstydliwy dla rodziców, uznałam, że A. Muszę napisać o tym wpis. B. Muszę szybko wyedukować Agnieszkę, żeby przeszła na jasną stronę mocy i przestała się tematem stresować.

Otóż z tymi pleśniawkami jest tak, że rzeczywiście są wywoływane przez Candidię Albicans, ale sam grzyb, nie zawsze jest efektem nie mycia dziecka przez tydzień, albo karmienia go błotem ;) Wszyscy mamy w sobie te grzyby w naszych jelitach. Są tam nawet potrzebne. Ale tylko tam. W momencie, w którym spada nam odporność organizmu (infekcja, atybiotykoterapia, choroby jelit), grzyby zaczynają sobie podróżować po całym naszym ciele i robić sobie domki tam, gdzie jest im ciepło i wilgotno. A jama ustna jest dla nich wręcz rajem.

Czasem pleśniawki potrafią się pojawić nawet po tym, jak dziecko zje coś ostrego! Naprawdę nie ma tu reguły. Co prawda jeśli pojawiają się często, to oprócz zwalczania (o tym za chwilę), warto jednak przebadać dziecko, bo to jest ważny sygnał, że coś może być nie tak. Ale o tym to już z lekarzem, nie ze znachorką – Bakusiową :) Wiem natomiast, że walka z Candidią nie jest taka trudna jakby się mogło wydawać, bo często wystarczy zmiana diety. No, ale z dziećmi to może być trochę trudniejszy kejs. Im trudno wytłumaczyć, że warzywo jest lepsze od cukierka prawda? :)

Jeśli chodzi o pojedyncze przypadki pleśniawek czy aft, wiem, że bardzo dobrym środkiem jest Dentosept A mini. My z Maćkiem używamy Dentoseptu od lat, jako płukanki ziołowej, kiedy zaczyna nas boleć ząb (a zaczyna dziad oczywiście w weekend, kiedy nasz stomatolog jest praktycznie nieuchwytny, a jeszcze bardziej prawdopodobne, że to będzie akurat ten weekend, w którym ma chrzciny 17 chrześniaka i nawet gdyby postanowił nam pomóc, to my zdecydowanie wolimy zaczekać do poniedziałku, aż Pan Piotr dojdzie do siebie) ;)

No, ale wracając do Dentoseptu, to my zaufaliśmy tej marce już dawno, bo A. ma całkowicie naturalny skład. B. naprawdę daje ulgę. Okazuje się, że marka Dentosept to już nie tylko nasza stara poczciwa płukanka, ale dodatkowo płyny do codziennego płukania i 2 moich ulubieńców: Dentosept FAST w spray’u, który pomaga dorosłym przy podrażnieniach dziąseł i Dentosept A Mini, który przynosi ulgę przy aftach i pleśniawkach oraz bolesnym ząbkowaniu. Też jest w sprayu, więc jest zdecydowanie wygodniejszym rozwiązaniem niż wszelkie żele, które wymagają jednak włożenia dziecku palca do ust i wcierania żelu w określone miejsce. Ja podczas ząbkowania Matiego miałam z tym wielki problem.

No, ale wracając do naszej Agnieszki, to po tym, jak zrobiłam jej wykład o pleśniawkach, skubana tak się rozkręciła, że wylistowała mi wszystkie choroby swoich dzieci (brakowało tylko męża) łącznie ze stulejką synka (no to już mogła sobie odpuścić serio). I tak mi opowiada o tej stulejce, o tym jak próbuje się z nią borykać, kiedy przydreptuje do niej jej zapłakany synek, ze smoczkiem szczelnie oklejonym w piachu. Agnieszka więc zaczęła opowieść o tym, że jej synek jest chyba uzależniony od smoczka, bo trzyma go w buzi 24 godziny na dobę. Podczas opowieści wyciera smoczek chusteczką. Mądrze myślę sobie. Jesteś jedną z tych mam, które nie oblizują smoczka dziecku. I w tym właśnie momencie, Agnieszka obczyszczony już z piachu smok, wetknęła sobie szybko do ust, oblizała i wcisnęła maluchowi czym prędzej do buzi. Nosz cholera jasna! Znachor Malwina prawdę Ci powie. I serio, jak nie pouczam, tak w tym momencie zrobiło mi się szkoda dzieci Agnieszki, bo na moje oko, to te pleśniawki, to właśnie mama im serwuje… Wytknąć czyjś błąd, tak powszechnie popełniany, to naprawdę spore wyzwanie. Ale jakoś ważniejsze dla mnie było dobro tych dzieci, niż nasze przyszłe relacje. Zwróciłam Agnieszce uwagę na to, że pleśniawki, na które skarżą się jej dzieci, mogą być spowodowane właśnie oblizywaniem smoczka. Nawet jeśli proces zaczął się od dziecka, które w wyniku obniżonej odporności złapało Candidię, to w momencie oblizywania jego smoczka, albo łyżeczki, zaraża się mama. I tak zarażać się będą po wsze czasy wzajemnie.

Agnieszka spłonęła jeszcze większym rumieńcem niż na początku naszej rozmowy. Wybąkała, że wszystkie matki tak robią (no nie wszystkie, bo ja na przykład tego nie robiłam i moja mama z tego co wiem też nie). Ale nawet jeśli robią, to ona może być akurat wśród tych, które jednak tę chorobę roznoszą, więc takie tłumaczenie na mnie nie działa. Ja wszystko rozumiem. Są różne sytuacje w życiu. Czasem nie ma innej możliwości (najlepiej byłoby mieć wtedy taki psikacz w torebce i jakoś ten smoczek zdezynfekować, ale kto by w takiej chwili szukał małej buteleczki w przepastnej maminej torbie), ale chyba dobrze wiedzieć jakie to niesie ze sobą ryzyko prawda?

No chyba nie. 3 dni temu znów widziałyśmy się na placu zabaw. Na mój szeroki uśmiech powitalny Agnieszka odpowiedziała skinieniem głowy i poszła w najbardziej odległy kąt placyku. No dobra… niech się obraża. Najważniejsze, że udało mi się pomóc tym małym szkrabom, bo wątpię, żeby mając świadomość ryzyka, jakie niesie ze sobą oblizywanie dziecięcego smoczka, Agnieszka nic sobie z tego nie robiła.