15 powodów, przez które nigdy nie schudniesz

15 powodów, przez które nigdy nie schudniesz

Po niedzielnym obiedzie masujesz swój pulchny brzuszek i obiecujesz sobie, że to był ostatni raz. Od poniedziałku dieta i „skalpel”. Od poniedziałku jogging rano a wieczorem basen. Albo jogging w basenie. Albo rower! I rolki! Albo rower w rolkach na nogach! W końcu wyciągniesz z szafy karton z ciuchami sprzed ciąży. W końcu założysz te króciutkie dżinsy z panieńskich czasów. Od jutra będzie się działo! Od jutra…

1. Każdy kolejny poniedziałek wygląda tak samo. Do powrotu męża z pracy jazda na szmacie po wszystkich zakamarkach mieszkania, żeby poprawić po weekendowym sprzątaniu. Nie ma czasu na Chodakowską! Zrobię „skalpel” wieczorem.

2. Przygotowując obiad dla męża podjadasz, bo przecież pomimo tego, że ten sam zestaw obiadowy robisz po raz setny musisz sprawdzić czy ziemniaki dosolone, czy kotlet odpowiednio wysmażony, czy wystarczająco dużo majonezu w sałatce… a później trzeba mężowi towarzyszyć przy posiłku więc wtrząchasz drugą porcję razem z nim.

3. Obiad, który zjadłaś był oczywiście pierwszym poważnym posiłkiem od rana, nie licząc kawy i „próbowania” potraw. No i tego kawałka ciasta z niedzieli. Ale to przecież tylko kawałeczek! Zrzucisz go przecież wieczornym „skalpelem”.

4. Po obiedzie ogarnia Cię senność, twoje powieki są coraz cięższe, Twój umysł odpływa… to niesamowite jaką hipnotyzującą moc ma zwykły kotlet z furą ziemniaków. Malutka drzemeczka by się przydała. Taka malusia. Niech się ułoży w brzuszku. Przecież taka najedzona nie będziesz ćwiczyła bo to niezdrowo. Jasne! Ale kotlet ociekający tłuszczem to porcja witamin.

5. No dobra. Nadejszła wiekopomna chwila. Wygrzebałaś płytę z ćwiczeniami i idziesz do drugiego pokoju żeby mąż nie oglądał Twojego wirującego tłuszczu i nie słyszał nieudolnego sapania. Nie zdążyłaś jeszcze zamknąć drzwi a już słyszysz głośne: „Mamaaaa” i staje to małe przed Tobą i płacze, bo przecież zostawiasz je na pastwę losu… z tatusiem. Mąż błagalnym wzrokiem patrzy prosto w Twoje oczy i wygrywa tą bitwę. Niech będzie. Potowarzyszysz mu trochę zajmując malucha, żeby tatko mógł odpocząć po pracy.

6. Włączają się wyrzuty sumienia… już 20:00 a Ty nadal nie ćwiczyłaś. Nieee no w domu się nie da. Musisz zacząć biegać. Nikt Ci nie będzie przeszkadzał a jak już wyjdziesz z domu to będą musieli sobie jakoś bez Ciebie poradzić. Tak. Zaczniesz biegać! Od jutra…

7. Jutro (wtorek) przynosi Ci nowy problem. Skoro masz biegać już wieczorem musisz szybko kupić jakieś dobre buty do biegania! Przecież nie możesz ryzykować kontuzji. „Kontuzja” jak to dumnie brzmi! Fajnie będzie powiedzieć sprzedawcy w sklepie, że potrzebujesz butów, w których nie nabawisz się kontuzji. Zabierasz dziecia pod pachę i gnasz do centrum handlowego. Wychodząc ze sklepu z nową parą butów od razu czujesz się lżejsza. No i jesteś… o dwa worki pieniędzy na pewno.

8. Nadchodzi godzina „zero” ubierasz się w nowe buty, wyciągasz z szafy dres, który pamięta jeszcze spisywanie matematyki podczas symulowanego okresu na lekajach w-fu. Zakładasz bluzę z kapturem i… good bye rodzinko! Wrócę za godzinę. Zrobię jakiś miliard kilometrów z prędkością światła i do Was wrócę. Wychodzisz, najpierw 5 minut marszu, później 5 minut biegu. Eeee spoko jest. Dasz radę… przebiec kolejnych 5 minut. Czegoś Ci brakuje. Kurcze. Muzyki. Na pewno muzyka pozwoli Ci zapomnieć o zmęczeniu. Zawracasz do domu. Nagrasz sobie zestaw marzeń na stary odtwarzacz mp3 i będziesz biegać… od jutra.

9. Jutro (środa) przyniosło kolejne obowiązki więc nie było czasu na nagrywanie playlisty na odtwarzacz mp3, który pamięta jeszcze czasy Bitwy pod Grunwaldem. Przyznajesz się sama przed sobą szczerze – nigdy nie nagrasz tych piosenek, nigdy nie pokonasz tej bariery 10 minut biegu. Bieganie nie jest dla Ciebie. Nigdy nie lubiłaś biegać. Potrzebujesz czegoś więcej… a może karnet na siłownię? W końcu masz już fajne buty? Tak, pójdziesz na siłownię jutro.

10. Jutro (czwartek) znów prezentuje Ci nowe rozkminki. Bo przecież na siłowni to już wypada pokazać się w jakimś fajnym stroju a nie dresach z czasów Bitwy pod Grunwaldem. Zamiast na siłownię, jedziesz wieczorem do centrum handlowego kupić boski strój, w którym będziesz wyglądała jak te Panie z reklamy Adidasa. Wydajesz kilka stówek, w portfelu hula wiatr, ale ważne, że wystarczy jeszcze na karnet na siłownię. Kupisz od razu taki na miesiąc to Cię kasa zmobilizuje żeby ją wykorzystać. Zaczynasz od jutra.

11. Jutro to już piątek. O Boże! Jak ten czas leci! Mieszkanie zapuszczone, w lodówce pustki. Trzeba pojechać na jakieś większe zakupy wieczorem żeby nie marnować czasu na zakupy w sobotę. Dzisiaj może jednak nie pójdziesz na tą siłownię. W weekend będzie więcej czasu to skoczysz. Najważniejsza przecież rodzina! W niedzielę siłownia czynna tylko do południa to może skoczysz jutro? Tak. Jutro będzie najlepszym rozwiązaniem. No to może jakieś piwko i pizzunia z mężem tak przy piątku? Zamówisz, niech ma chłopina. Ty tylko powąchasz. Nie będziesz jadła przecież pizzy na noc… tjaaa…

12. Jutro (sobota) upływa na szaleńczej gonitwie z czasem, cała rodzina sprząta, gania jak szalona. W niedzielę mają wpaść teściowie to może jakieś ciasto przydałoby się zrobić? Zapomniałaś podczas piątkowych zakupów o kilku gadżetach więc wyskakujesz na szybkie „dokupienie”. Cały czas jesteś nastawiona na dzisiejszy wycisk na siłowni. Będzie się działo! Ojjj będzie! Wracasz z zakupów, zjadasz obiad z rodziną nie przyznając się do pączka, którego na szybko zjadłaś w centrum handlowym bo nie miałaś czasu na śniadanie. Ale przecież będziesz dzisiaj wyciskać na siłowni! Karnet kupiony, buty kupione, strój kupiony. Żeby jeszcze tylko można było kupić figurę do tego stroju…

13. Kurcze… ta Twoja figura… no wstyd. Jak tu pokazać się pomiędzy tymi wszystkimi lachonami? Jak tu wystawić swoje opasłe udziska na ludzkie pośmiewisko. Może powinnaś najpierw podrasować się jakąś dietką… Dżizzzz, no nie możesz się w takim stanie pokazać na siłowni. Te wszystkie maszyny. Pewnie coś źle poustawiasz i instruktorzy będą się z Ciebie śmiali. Kurcze, może chociaż w tygodniu zaczniesz bo przecież dzisiaj sobota. Będzie masa ludzi. Nieee… sobota to kiepski dzień na siłownię.

14. Niedziela jak to niedziela. Dzień święty. Nie wolno się przemęczać. Trzeba przyjąć gości wystawnym obiadem i poprawić pysznym sernikiem z przepisu mamy. Niedziela się nie liczy. Zjedz sobie ten obiadek ze wszystkimi. Przecież w puree ziemniaczanym jest tylko pół kostki masła. Co to jest takie pół kostki masła na taki gar ziemniorów!

15. No i zjadłaś ten obiad… masujesz swój pulchny brzuszek i obiecujesz sobie, że to był ostatni raz. Od poniedziałku dieta i „skalpel”. Od poniedziałku jogging rano a wieczorem basen. Albo jogging w basenie. Albo rower! I rolki! Albo rower w rolkach na nogach! W końcu wyciągniesz z szafy karton z ciuchami sprzed ciąży. W końcu założysz te króciutkie dżinsy z panieńskich czasów. Od jutra będzie się działo! Od jutra…

PS. Wprowadziłam nową zasadę na blogu. Taką, która wyróżnia moje „dziewczyny od listów”. Tylko one dostają moje teksty przedpremierowo, jeszcze zanim zostaną opublikowane. Chcesz dołączyć do tego elitarnego grona? Klikaj TUTAJ i oczekuj na pierwszy list ode mnie :)