„Nie chcę umierać! Ale jeśli mój czas już nadszedł, proszę Cię chociaż o szybką i bezbolesną śmierć. Bólu boję się w tym wszystkim najbardziej. Bólu i świadomości tego, że przeze mnie będzie cierpiał mój synek, mój mąż, moja rodzina i przyjaciele…”
Zawsze, zawsze, przezawsze scenariusz jest ten sam. Niezależnie od ilości wypitej Irishcoffee te 15 minut oczekiwania na start samolotu wygląda tak samo.
Ostatnie smsy do najważniejszych dla mnie osób. Zestaw ten sam: mąż, rodzice i moja Kejt Szkodnikowa. Do męża litania tego, co ma zrobić w razie mojej śmierci, do Kejt zaległy sms, który gdzieś tam z tyłu głowy zapala mi czerwoną lampkę spraw niezałatwionych . Czasem już nie zdążę go wysłać bo samolot zaczyna kołować więc w te pędy wyłączam wszystkie urządzenia, które mogłyby ściągnąć na mnie tragedię.
I niech nikt mi tu zaraz nie kozaczy, że samolot to najbezpieczniejszy środek lokomocji. Samochodów jeździ więcej to i wypadków jest więcej. Ale z samochodu mogę się jeszcze wydostać a z samolotu… I’m sorry, niebałdzo.
Jako osoba, która musi mieć wszystko pod kontrolą, dzielnie wybieram zawsze miejsce przy oknie. Ktoś przecież musi pilnować silnika. Jak się zapali, albo odpadnie pójdę do pilota i po krzyku. Ech… masochistka do kwadratu. Wiem…
Najbardziej lubię krótkie loty nad Europą. Szczególnie te, nad lądem. Naiwność towarzyszyć mi będzie do końca moich dni – lot nad lądem to nie to samo co lot nad wodą. Zawsze istnieje szansa na to, że wyskoczę na takiej wysokości, na której już się nie uduszę i trafię na jakiś stóg siana. Nad wodą trudno o stóg siana… ale nie tracę nadziei. Kate Winslet jakoś przeżyła Titanica to może i mi się jakiś Leonadro trafi co mnie bezpiecznie do lądu odstawi.
Jest jednak coś pięknego w tych lotach, w tym strachu. Rachunek sumienia i uświadomienie sobie tego, jak bardzo chcę żyć, jak dużo mam jeszcze do zrobienia, jak szalenie chcę wrócić do domu. Wsiadając do samochodu nie czuję tego tak mocno. Tylko samolot wywołuje we mnie taką mieszankę wybuchową myśli i planów.
Co prawda jeszcze kilka lat temu samolotowe przemyślenia były dla mnie bardziej szokujące. Byłam zmęczona życiem, samotna wśród tylu ludzi. Nie wiedziałam co mnie czeka. Wtedy bałam się tylko bólu i łez mojej mamy. Teraz po prostu nie chcę odchodzić. Chcę żyć! Mam dla kogo, mam po co. Wtedy wszystko mi było jedno. Jako wierząca osoba wiedziałam, że po śmierci czeka mnie samo dobro więc nie robiło mi problemu odejście z tego świata. Teraz wszystko się zmieniło. Nadal wiem, że śmierć to tylko pewien etap w moim życiu. Ale teraz jej po prostu nie chcę. Bo tu na ziemi jest mi dobrze. Bo od jakiegoś czasu budzę się z uśmiechem. Bo mogę się przytulić do mojego męża, powąchać jego szyję o poranku (kocham ten zapach). Bo po chwili słyszę enigmatyczną paplaninę mojego synka. Bo za godzinę w drzwiach zobaczę moją mamę, która z prawdziwą radością zajmuje się cały dzień moim dzieckiem. Jestem szczęśliwa, spełniona, uśmiechnięta… i wiem, że czeka mnie jeszcze tyle dobrego.
Kiedy sięgam pamięcią 5 lat wstecz, nie poznaję samej siebie. Oczy otwierałam z trudem. Zmęczona już o poranku. Gonitwa myśli nie dawała mi spokoju nawet w snach. Nie odpoczywałam. Z dnia na dzień męczyłam się ze samą sobą coraz bardziej. Uśmiechałam się owszem. Lubiłam przebywać z ludźmi. Ale na mojej drodze pojawiło się sporo toksycznych osobowości. Ale dziękuję im za to, że były. Bo bez nich nie potrafiłabym docenić tego co mam. A mam wiele. I wiem, że czeka mnie jeszcze więcej dobrego. Bo w końcu odnalazłam swoją drogę. Drogę, którą przemierzam z najfantastyczniejszymi kompanami podróży jakich mogłam sobie wymarzyć…
photo: http://career-intelligence.com/
Dobry tekst ;-) ciekawe jakie będzie spojrzenie za kolejnych 5 lat ;-)
Podajmy sobie ręce siostro! ;) Uwielbiam podróżować, nienawidzę latać, brrrr… Tymczasem za dwa tygodnie kolejny rejs, co oznacza, że już od miesiąca śnię o spadaniu. Lecimy w komplecie, więc martwię się jeszcze bardziej. O dzieci rzecz jasna.
Odezwę się w styczniu, ok? ;)
Oby do napisania!
Trzymam kciuki :)
A jednak nie jestem wariatką ! Już myślałam że to tylko ja mam takie lenki i paniczny strach kiedy zostają zamknięte drzwi samolotu. Lepiej znosze loty samolotem jak jestem sama. Jak lecą ze mną dzieci wtedy mam poczucie winy że nararzam je na niebespieczeństwo. Ostatni lot to były łzy podczad startu i lądowania… Widocznie my matki tak już mamy :)
O matko, jak ja to dobrze rozumiem…. ten lęk i niepokój podczas latania samolotem. Najgorsza w moim życiu podróż była do Australii – 22 godziny lotu z Londynu i po drodze masakryczne turbulencje, na dodatek w nocy, człowiek czuje się bezsilny i to chyba jest najgorsze – jadąc samochodem wydaje nam się, że mamy na cokolwiek wpływ, w samolocie średnio.
btw. podobno bezpieczniej jest spać do wody niż na ląd ;)
* oczywiście miało być spaść, a nie spać… :D
Ale spaść w takiej sytuacji bezpośrednio łączy się ze „spaniem” więc wszystko pasuje ;)
Myślałam, że na tym zdjęciu to Ty zachwycona widokami :P
Ja zawsze staram się siedzieć przy oknie i podziwiać z nosem przyklejonym do okienka.
Do lotu samolotem chyba nie da się przyzwyczaić. Przynajmniej nie w moim wypadku. Mam taki sam pogląd: z auta jakoś dam radę wyjść, z samolotu niekoniecznie ;-)
To ja w tym towarzystwie czuję się jak braveheart ;]
Weź mnie na korki plizzzz :)
ja też nie lubię latać samolotem i za każdym razem się stresuję:< dobrze, że nie jestem sama:)
Mam za soba ile…jakies 200 lotow i nadal tego nie lubie ;(
Drogie Bakusiowo!
Czytam z takim tchem Wasze dzieło, że aż nie starcza mi tchu. Nie zdążyłam przeczytać wszystkim postów, ale te, które moje oczy już ujrzały rozbawiły mnie do łez. A ten wpis jest genialny. Za każdym razem kiedy wsiadam do samolotu robię rachunek sumienia, wtedy wszystkim wybaczam i wszystkich kocham :D A Bakuś to cudo nad cudami i te jego błękitne oczy :D
Serdeczności,
Oj, a co byś powiedziała na 13 godzinny lot? I to liniami, które zostały zestrzelone :P
Przeżyłam, jestem i wiem, ze jak tylko będę miała taką możliwość lecę jeszcze raz :)