Jestem matką, nie świętą krową!

Jestem matką, nie świętą krową!

To co zaraz przeczytasz może być dla Ciebie wstrząsem. Możesz mnie za to znielubić, uznać, że się na mnie zawiodłaś… to może być koniec naszej znajomości. Nie bacząc jednak na wirtualny policzek, który mi wymierzysz swoim anlajkiem na fejsie… brnę dalej :) Otóż… muszę Ci się do czegoś przyznać…

 

Nie chadzam z moim dzieckiem do restauracji…

… a dokładniej do tych, do których uprzednio nie zadzwonię bądź nie zapytam obsługi na wejściu, czy jest to restauracja „family-friendly”. A wiesz co robię jak mi mówią, że są bardzo nie friendly dla mojej family? Kiwam ze zrozumieniem głową po czym zapisuję ten adres na mojej liście… restauracji, do których z przyjemnością przyjdę z moim mężem na randkę. Randkę w środku dnia rzecz jasna. Wtedy, kiedy nasze dziecko będzie w przedszkolu, a my będziemy mieli ochotę oderwać się od naszej rodzinnej codzienności. A co lepsze, jeśli do tej restauracji, bez pytania wparuje rodzinka z głośnym dzieckiem (przecież nie zawrócą jej w drzwiach, nie znając temperamentu dziecka), zwrócę kelnerowi uwagę na to, że chciałabym odrobiny spokoju.

Jakiś czas temu burzę w sieci wywołała Magda, TYM TEKSTEM. Magda nie ma dzieci więc została przez wszystkie matki internetu publicznie zlinczowana. Nie masz dzieci to się nie wypowiadaj i takie tam.  Ja dziecko mam. To się wypowiem. Bo o takim tekście myślałam już lata, a kiedy Magda opublikowała swój, radośnie jej przyklasnęłam. Tak tak. Zajmę stanowisko bezdzietnej. A wiesz dlaczego? Dlatego, że wiem, jak wrzeszczące dzieci potrafią męczyć. Dlatego, że wiem, jak mnie potrafi wymordować w restauracji mój własny syn i jak szybko wzrasta mój poziom irytacji, kiedy mój spokój zakłóca inne dziecko. To, że mam dziecko i trudniej nam przez to właściwie we wszystkim, nie oznacza, że wymagam żeby obcy ludzie dawali mi z tego powodu taryfę ulgową. Restauracja to prywatne miejsce, w którym reguły ustala właściciel. Jeśli właściciel nie życzy sobie dzieci, ja to szanuję i w 100% popieram, bo pomimo tego, że jestem matką, chciałabym wiedzieć, że są takie miejsca, w których od tego dziecięcego zgiełku mogę odpocząć. Nie każda restauracja jest dla rodzin i wierz mi… nie czuję się z tego powodu dyskryminowana.

Cyce na ulice? Na pewno nie moje…

Uuuuu grubo co nie? No niestety. Nie mam zupełnie nic do matek karmiących swoje dzieci pod pieluszką, albo zwiewną tkaniną. Przecież są fajne chusty do karmienia. Nie trzeba też wywalać mleczarni na środku miejsca publicznego. Można odejść na bok. Usiąść na ławce przy mniej uczęszczanej alejce w parku, albo zająć miejsce przy skrajnym stoliku w restauracji, a nie na samym jej środku. Całym sercem dopinguję wszystkim mamom, które karmią swoje dzieci piersią. Sama, to robiłam i będę robiła. Uważam jednak, że ostentacyjne wywalanie gołej piersi w miejscach publicznych jest zbędne, a zauważyłam, że tak właśnie zaczyna się dziać. Matki zachowują się tak, jakby tym gołym sutkiem toczyły jakąś walkę. Tyle, że moim zdaniem żadnej walki nie ma. To, że nie wszędzie da się spokojnie nakarmić dziecko to nie jest wina przechodniów. Kapitalizm bejbe. Wszystko jest w rękach prywatnych, a nie państwowych. Jeśli prywaciarz, który sobie zbudował centrum handlowe, uważa, że nie ma w nim miejsca na pokój matki i dziecka, albo miejsca postojowe dla ciężarnych, traci po prostu klientki. Ale bardzo, bardzo sorry… JAK CHCE, TO MOŻE. Z resztą odnoszę wrażenie, że gdyby nagle wszedł obowiązek zapewniania kobietom 10 prywatnych pokoi do karmienia w każdym centrum handlowym i tak za jakiś czas zaczęłyby się strajki o to, żeby było ich 20. Tak samo jak było z wprowadzeniem rocznego urlopu macierzyńskiego. Wprowadzili urlop od marca i nagle larum i strajki, bo dlaczego nie od stycznia. A później niezadowolone te co rodziły w grudniu. Ludzie no… przecież tak można do usranej śmierci. Właściwie to powinny się odezwać nasze mamy z pretensjami, bo one nie miały tak dobrze jak my i DLACZEGO. Rozumiesz o co mi chodzi? I żeby była między nami jasność – ja nie każę nikomu siadać z dzieckiem na brudnym kiblu w miejskim szalecie. Po prostu uważam, że każda mama karmiąca, powinna być zaopatrzona w kawałek materiału, którym może zasłonić swoje dziecko i nagą pierś podczas tej intymnej czynności. Nie wszyscy mają dzieci, nie wszyscy czują się komfortowo patrząc na obce sutki. Mówię to ja – matka, która karmiła piersią i znów ma zamiar to robić.

Gołym pupciom na wakacjach mówię zdecydowane nie…

Moje dziecko zawsze, ale to zawsze miało na sobie pieluszkę wodoodporną, a później kąpielówki. Nigdy nie puszczałam Matiego z gołym siurdakiem nigdzie. Nie obchodzi mnie, że dziecko ma roczek i super rozkoszną, jędrną pupeczkę. Dopóki dziecko nie woła SIKU i KUPĘ istnieje prawdopodobieństwo, że sobie siknie albo kupnie wtedy, kiedy będzie się bawiło w wodzie… Sorry, ale takie dziecko powinno mieć pieluszkę. Bo ja nie jadę nad kupę tylko nad wodę! Są jakieś zasady, które obowiązują wszystkich. Dzieci też.

Podobne zdanie mam w kwestii mam, które puszczają w samopas swoje dzieci, po ścieżkach rowerowych, tłumacząc wrzeszczącym rowerzystom, że „jak będziesz miał swoje to zobaczysz!”. No ja mam… i nadal nie widzę w takim razie, bo szanuję to, że ktoś ma ochotę pojeździć rowerem, w miejscu do tego stworzonym. Ścieżka rowerowa to ścieżka rowerowa a nie dzieciowa. Przestrzegajmy zasad przynajmniej po to, żebyśmy w sytuacjach, w których jesteśmy uprzywilejowane (a takich nie brakuje) z czystym sumieniem i bez poczucia obciachu, ze swoich praw korzystały. W przeciwnym razie, takie zachowanie można nazwać tylko jednym słowem… HIPOKRYZJA.

Mam wielką nadzieję, że to się zmieni. Że ta postępująca samowolka we wszystkim w dzisiejszych czasach, będzie coraz mniej widoczna wśród matek. Posiadanie dziecka to mój wybór, nie osób, które w moim otoczeniu przebywają. Bądźmy matkami, nie świętymi krowami.