Ta przerażająca sytuacja, przyćmiła moją radość z wakacji.

Ta przerażająca sytuacja, przyćmiła moją radość z wakacji.

Ten tekst jest niejako kontynuacją poprzedniego (TUTAJ), w którym opisuję Ci 5 sytuacji, których udało nam się uniknąć podczas tych wakacji, a których bardzo się obawiałam jeszcze przed wyjazdem. Nie dopuściliśmy do poparzenia słonecznego, a nawet gdyby to się przydarzyło, byliśmy zaopatrzeni w pantenol w ilości kontenerowej. Nie mieliśmy żadnego problemu ze zwiedzaniem dzięki temu, że zabraliśmy wózek pomimo tego, że Mati już właściwie z niego wyrósł. Nie straszne były nam też komary, które skutecznie psuły nam do tej pory wakacyjne noce. Byliśmy tez przygotowani na zmiany ciśnienia w samolocie… Dzień po dniu, szło nam tak gładko, że momentami nie dowierzaliśmy w to, że wakacje z dzieckiem mogą być aż tak bezstresowe. Do czasu…

Jestem kwoką. Fatalistką. Obsrańcem poziom ekspert jeśli chodzi o moje dziecko. Pisałam Ci szerzej o mojej obsesji TUTAJ. Nie zdziwi Cię więc pewnie, że w obliczu niebezpieczeństwa w postaci basenowych głębin, chodziłam za Matim krok w krok. Nawet w brodziku dla dzieci, gdzie miał wodę do pasa, protestowałam przed zbytnim wyluzowaniem Maćka i kazałam Matiemu zakładać koło. Ba! Nawet wtedy, kiedy Mati stał przy brzegu głębokiego basenu, odganiałam go zdenerwowana, w strachu o to, żeby mi tam nie wpadł. No bo przecież wystarczy sekunda. Zachwianie… Jestem mistrzynią w wizualizowaniu tragedii.

Maciek się ze mnie śmiał, że kwoka, że przesadzam, że przecież to nie jest roczne dziecko. Ale ja się bałam. I nie spuszczałam Matiego z oka nawet wtedy, kiedy bawił się z Maćkiem. Wybierałam codziennie rano specjalnie te leżaki, które były blisko drabinek, żeby mieć Matiego wchodzącego i wychodzącego z basenu w zasięgu wzroku. Nie pozwalałam mu samemu pływać w basenie, w którym nie miał gruntu, pomimo tego, że mój leżak stał przy jego brzegu. Zawsze wchodziłam tam razem z nim. Tym razem też tak było. Mati powiedział, że chce iść do wody więc automatycznie skierowałam tam swoje kroki i ja.  On, w swoim kole poszedł do drabinek, jakieś 2 metry od mojego leżaka, a ja postanowiłam wejść do wody z brzegu i podpłynąć do Matiego już w basenie. I wyobraź sobie, że zdążyłam do tej wody wejść i odkręcić się w stronę drabinek (ile to mogło trwać… 15 sekund?), kiedy zobaczyłam puste koło, a metr od niego moje dziecko, z wpatrzonymi we mnie wielkimi oczami i resztą buzi pod wodą. Boże. Ja nie mogę Ci tego nawet opisywać. Ściskają mi się wszystkie mięśnie. Pierwszy raz zrozumiałam co oznacza „przerażająca cisza”. Tak bardzo chciałam usłyszeć chociaż krzyk Matiego. Nie wiem dlaczego. Chyba jakikolwiek dźwięk byłby dla mnie oznaką tego, że jeszcze sobie to maleństwo jakoś radzi, że walczy! Ale on nie krzyczał…

Rzuciłam się wrzeszcząc, w stronę Matiego, ale ta okropna woda stawiała mi opór. Musiałam zrobić do niego z 6-8 kroków. Nie wiem. Nie potrafię tego nawet policzyć. Ale wiem, że to był dla mnie najdłuższy i najcięższy dystans jaki w życiu przyszło mi zrobić. Jezu. Coś strasznego. Kiedy chwyciłam Matiego, kiedy złapał oddech, kiedy zaczął płakać poczułam, że do twarzy napływa mi dopiero krew, która po prostu mi się zmroziła. Podbiegła do nas ratowniczka i zaczęła się tłumaczyć, że widziała, że ja chodzę za dzieckiem krok w krok, więc nie spodziewała się, że może do czegoś takiego dojść. Ja też nie. Mati wchodząc do basenu prawdopodobnie się poślizgnął i jakimś dziwnym trafem wpadł do wody bez koła. Ale nie było słychać żadnego wielkiego plusku. Nic. Ja po prostu postanowiłam wejść do wody tam, gdzie miałam bliżej. Tylko tyle. Nie wiem. Nie mam pojęcia jak mogło do tego dojść.

Biedny nie mógł krzyczeć, bo buzię miał pod wodą. Patrzył się tylko na mnie tymi swoimi wielkimi oczami i czekał aż odwrócę głowę w jego stronę. Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia. I tych rozpaczliwie machających w wodzie rączek i nóżek. Nawet nie wiesz jak ciężko mi teraz to wszystko opisywać. Nie wiem co by było gdybym była bardziej wyluzowana. Nie wiem co by było, gdybym nie była tą kwoką, chodzącą krok w krok za swoim dzieckiem. Nie mogę nawet o tym pomyśleć, bo moja wyobraźnia podpowiada mi tylko… no wiesz co…

Ta sytuacja tylko potwierdziła mi to, że moje fatalistyczne myśli, moje czarne wizje, które często malują mi się przed oczami, mogą jednak stać się rzeczywistością. Teraz będę się bała jeszcze bardziej, ale wiesz co Ci powiem? Tak po prostu ma być. Widocznie po coś jestem wyczulona na kwestie bezpieczeństwa mojego dziecka. Może właśnie po to żeby móc opisać Ci tą historię kończąc jednak happy endem?  A może po to, żebyś nie czuła się źle, kiedy rodzina albo znajomi będą Ci mówić, że przesadzasz. Jak Ci ktoś coś takiego powie następnym razem, ślij do mnie. Już ja się z nimi rozprawię :) Gdybym ja nie przesadzała moje dziecko w ciszy … sama wiesz co. Ja nie potrafię tego nawet napisać.

Dziękuję Ci Boże za to, że jestem tą „kwoką”.

PS. Jeśli chodzi o naszego małego bohatera, to najpierw utrzymywał, że już nie chce wchodzić do basenu NIGDY i go NIE UWIELBIA, ale kiedy poszliśmy do Maćka i zobaczył jak bardzo płakałam opowiadając tę historię, podszedł do mnie, przytulił się i powiedział „Nie bój się mamusiu, Matunio jus będzie tsymał kółko mocno! I nie puści!”. Po godzinie już szalał z tatą w tym samym basenie, wchodząc do niego po tych samych drabinkach, z tym samym kółkiem. Wyszedł z basenu grubo po zachodzie słońca, jako ostatni z gości. Zapomniał o strachu. Ja nie zapomnę nigdy.

 

PPS. Wprowadziłam nową zasadę na blogu. Taką, która wyróżnia moje „dziewczyny od listów”. Tylko one dostają moje teksty przedpremierowo, jeszcze zanim zostaną opublikowane. Chcesz dołączyć do tego elitarnego grona? Klikaj TUTAJ i oczekuj na pierwszy list ode mnie :)