Kiedy wypowiadam w myślach słowo „wyzwanie”, w pierwszej kolejności kojarzy mi się hasło jednej z marek odzieżowych (tylko co to była za marka?) „Wyzwanie to ubranie”. Kij z ubraniem! Ubranie może być wyzwaniem kiedy Twoja waga na Twój widok dostaje nibynóżek i ucieka pod szafkę. Kiedy oglądając zasłony, nie myślisz o tym jak będą wyglądały na oknie tylko na Tobie. Albo kiedy działacze Greenpeace wyciągają Cię podnośnikiem z koca plażowego w kierunku oceanu wykrzykując przy tym radosne „Uwolnić Orkę”. Okkkeeeej, wtedy ubranie to wyzwanie. Dopóki nie dotyczą Cię te skrajności prawdziwe wyzwanie przyjmuje nieco inną postać. I kiedy piszę ten tekst, moje wyzwanie stoi przede mną ze skrzyżowanymi rękoma i potupuje sobie zniecierpliwione…
Wyzwanie to… jedzenie!
Szczególnie dla matek, które od narodzin dziecka zajmują ostatnie miejsce w rodzinnym łańcuchu pokarmowym dojadając to czego nie zjedzą dzieci bądź żywiące się próbowaniem potraw przygotowywanych dla męża, który po powrocie z pracy nie marzy o niczym innym niż o schabowym z mizerią zimnym piwku. I tak niby ta kobitka w kuchni spędza pół życia, ale jakoś niespecjalnie zaznaje prawdziwego smaku swoich wyczynów kulinarnych. Ale godzi się na taki los… przecież rodzina najważniejsza prawda?
Niby inaczej, ale tak samo
O tym, że ze mnie zabiegany człowiek wiesz. O tym, że Maciek je w zarąbistej restauracji w Ząbkach za bezcen też Ci wspominałam. O tym, że Mati je w najlepszej restauracji na świecie czyli u Baby Iwąki też wiesz. O tym, że ja jadam w restauracji „gdzie popadnie i co popadnie” też już Ci się żaliłam. Od roku, mój mózg nie zaznał czegoś takiego jak „rytm dnia”. Codziennie inny plan, codziennie zmiana tego planu i plan awaryjny… i tak w koło Macieju… Ale nie narzekam. Są efekty. Mamy dom, mamy podwórko, mamy wreszcie swój wymarzony kawałek ziemi. Łazienki jeszcze nieskończone, drzwi niezałożone, listew brak… ale to już kosmetyka. Plan sprzed roku osiągnięty – Święta Bożego Narodzenia 2015 spędzamy u nas. Z rodzicami Maćka i moimi. Z trzaskającym ogniem w kominku, bujanym fotelem i smakołykami z własnej kuchni. No właśnie kuchni…
Koniec wymówek
Mati zostaje w domu ze mną. Baba Iwąka będzie gotowała dla innego dzieciaczka a ja zabieram się za projekt – gotowanie. I dobrze, że jest ten nasz Pączek kochany bo pewnie piękna kuchnia pozostałaby tylko piękną kuchnią a mała lodóweczka w naszym mieszkaniu przestałaby być wymówką dla zwiotczałych warzyw i przeterminowanych jogurtów naturalnych. Ale jest Pączek, są jego przyzwyczajenia żywieniowe i jest moje silne postanowienie wprowadzenia w nasze slow-życie, zdrowej slow-kuchni. Piekarnik wypalony, lodówka zapełniona… zrobiłam już nawet swoje pierwsze w życiu dżemy bez cukru! Niedługo Ci je pokażę. I pokazywać mam zamiar coraz więcej. Tego co zdrowe, nieprzetworzone, wolne od konserwantów i polepszaczy. To dla nas wszystkich! To dla zdrowia…
Jedz na zdrowie!
To hasło to jedna z zasad profilaktyki zdrowotnej, o której dwukrotnie już Ci wspominałam przytaczając ciekawostki z raportu „Miej Serce do Zdrowia” (tutaj). To z niego dowiedziałam się o tym, że istnieje dokładnie 7 produktów, których spożywanie jest kluczowe dla naszego zdrowia (tutaj). To z niego dowiedziałam się jakie produkty zbliżają mnie do spotkania z rakiem a jakie pozwalają mi uzyskać nad nim przewagę. Rak to nie jest tylko bliżej nieokreślone „mnie to nie dotyczy”. Jeśli kiedyś się okaże, że spadnie na mnie ta choroba przez to, że nie szanowałam swojego organizmu to będzie największy wstyd mojego życia. Bo trzeba być głupim, żeby uważać, że widmo tej choroby dotyczy wszystkich tylko nie mnie. A ja taka głupia właśnie do niedawna byłam. I kiedy teściowa – mistrz ciekawostek dietetycznych opowiadała mi o wpływie konkretnego jedzenia na występowanie konkretnych schorzeń traktowałam to z przymrużeniem oka. Ale dłużej już mrużyć oczy nie mam zamiaru.
I z tego miejsca chciałabym podziękować Nationale-Nederlanden za to, że zaprosiło mnie do promowania kampanii „Cieszę się, że to zrobiłam/zrobiłem”. Bo ja się naprawdę cieszę. Zbiegło się to z wielkimi zmianami w moim życiu, ale dzięki akcji uświadomiłam sobie, że rak to nie loteria. Rak, to w dużej mierze nasz wybór. Świadomy wybór. Biorę się do roboty i przesyłam Ci potężną dawkę mobilizacji. Widzisz jej uśmiech codziennie rano i gładzisz ją po główce tuląc ją do snu. Bo mobilizacją każdej matki jest jej dziecko…
Kolejny post, który działa bardziej mobilizująco niż kawa rano. Jesteś w tym świetna i przy tym wszystkim serio-serio sympatyczna. Da się Ciebie nie lubić? ;) Powodzenia w urządzaniu swojego miejsca na świecie. Mi jeszcze trochę do tego etapu, na razie cieszę się fundamentami ;) więc więcej wpisów budowlano-remontowo-wykończeniowych proszę of course :) pozdrawiam!
rodzinatomachina.blogspot.com
Cały czas się zbieram do napisania takiego wpisu „ku przestrodze” :)
Malwina, dołączam do Ciebie i jednocześnie trzymam kciuki :).
Dobra, możemy się wzajemnie motywować, u mnie pierwsze dżemory bez cukru :D Co Ty na to? ;)
Masz zupelna racje w tym, ze najlepsza restauracja swiata – to ta babcina:-) Powodzenia w tym wyzwaniu kulinarno-kuchennym!
Gdzieś mi przeleciało, że Ty jesteś z Pionek? Do Lawy w Puławach przyjeżdżało baaardzo dużo ludzi z Pionek :) Kojarzę :)
Tak, kiedyś pisałam Ci na fejsbuku, tylko ja tam kurde nie jeździłam… pewnie dużo straciłam, co?:-)
Malwino a cóż to za restauracja z Ząbek? Całe życie mieszkałam na Bródnie, teraz w Ząbkach i chętnie poznam jakieś miejsce, gdzie można zjeść :)
Restauracja nazywa się „na skrajnej” :)
No dobra, to może ja też! Chyba czas wyjść ze słoiczków :p Malwina – może jakieś przepisy, żeby było łatwiej na początek? ;)
Oj tak, szykują się :) Już niedługo zagoszczą na blogu :)
Skoro siedzisz w domu to czemu nie gotujesz dla męża?
Nie siedzę w domu :)