O tym, czy dalej będę prowadziła blog i czy w ogóle warto zostać blogerką.

O tym, czy dalej będę prowadziła blog i czy w ogóle warto zostać blogerką.

Kiedy 3 lata temu pisałam pierwszy wpis na mój blog, nie wiedziałam czy to dobry wybór. Nie wiedziałam, czy będę potrafiła pisać tak, żeby ktoś mnie czytał. Nie wiedziałam czy będę potrafiła robić takie zdjęcia, które ktoś będzie chciał oglądać… kurczę no… nic nie wiedziałam! Nie lubię poświęcać czasu na coś, czego efektów nie jestem pewna, a blog był totalną niewiadomą…

Pamiętam Edytę, której zwierzyłam się z mojego nowego projektu. Edzia od razu wklikała w Facebooki nazwę Bakusiowo (której byłam tak bardzo niepewna) i dała mi pierwszego „lajka”. Była pierwszą osobą, która polubiła mój Fanpage. Nawet ja się wstydziłam go polubić, bo bałam się, że dowiedzą się o nim znajomi. Później pojawiła się Dorota. Pierwsza osoba „z internetu”, która zostawiła pod moim wpisem pierwszy komentarz. Jarałam się nim jak Rzym za Nerona! Z Dorotą, która z Wrocławia wyemigrowała na wyspy, nawet się spotkałyśmy i kontakt utrzymujemy do dziś. Dorota jest moją pierwszą czytelniczką, która zainteresowała się moim blogiem, zupełnie mnie nie znając.

Po Dorocie zostało ze mną jeszcze 250 tysięcy kolejnych dziewczyn, które zaglądają tutaj regularnie, miesiąc w miesiąc. 250 tysięcy ludzi to tak jakby czytała mnie cała Gdynia, albo Białystok. O matko! Nie… nie potrafię sobie tego nawet zwizualizować.

Wiesz co jest w tym wszystkim dla mnie takie niepojęte? To, że ja nie jestem specjalistką w niczym właściwie. Nie daję Ci jakiejś super konkretnej wiedzy. Ja po prostu dzielę się z Tobą swoim życiem. Pokazuje jego część na blogu. Opowiadam o sobie, o mojej rodzinie, o zmianach w moim życiu tym zewnętrznym i wewnętrznym… a Ty tu do mnie przychodzisz i słuchasz (czytasz właściwie) moje opowieści. To niesamowicie budujące wiesz? Że jesteśmy takimi internetowymi koleżankami, które dzielą się swoimi historiami.

2 dni temu dostałam przepięknego maila, o tytule „Dziękuję, że jesteś”. Zacytuję Ci jego część:

„Malwina jesteś moją inspiracją…
Mam prawie dwuletnią córeczkę, która jest sensem mojego życia, a w październiku urodzi nam się drugi aniołek, na którego baaardzo czekamy. […] I mimo że mam życie o jakim marzyłam, to czasem ze zmęczenia i frustracji że nie ogarniam, że jestem daremna, że jestem złą matka mam ochotę rzucić to wszystko, usiąść i zacząć płakać… wtedy wbijam na FB i szukam jakiegoś wpisu tej blond piękności o podkreślonych oczach i czytam o czym popadnie i znów zaczynam się uśmiechać i wierzyć że się da, że można, że kurde ona się wiecznie uśmiecha i jest tak wspaniała matką i ja też taką chce być. […] Nikt, nigdy nie dodał mi tyle pozytywnej energii, wiary, że się da i że warto i takiego kopa w tyłek, że heloł!

Dziękuję za bloga dziękuję, że jesteś dziękuję, że sprawiasz znowu, że jutro wstanę i powiem mojej córeczce „dziękuję że jesteś” […] Dzięki Tobie Malwina doceniam to szczęście!!!”

Czytając tę wiadomość, płakałam ze wzruszenia. Dziękuję Ci M. Dziękuję moim kochanym newsletterowiczkom, za wszystkie listy, które spływają w odpowiedzi na moje wypociny. Kiedy zakładałam Bakusiowo, wiedziałam, że zrobię to z przytupem. Że pomimo wielkiej niewiadomej, po prostu dam z siebie maksimum możliwości. Ale nie spodziewałam się nigdy, że to, co będę robiła, spotka się z taką ilością ciepła. Że będę kogoś inspirować. Że ktoś mnie polubi pomimo tego, że nie widział mnie na oczy.

No właśnie. Ten wpis nie powstał bez powodu. Ten wpis ma być podziękowaniem dla Was wszystkich, za to, że ze mną tu jesteście, ale i kolejną historią, którą chciałabym się podzielić. Jakiś czas temu, pewna marka, dała mi możliwość zrobienia czegoś ekstra. Czegoś, do czego się zbierałam już od roku, ale nie wierzyłam w powodzenie tego projektu tak samo jak nie wierzyłam w to, że blog może się spodobać tylu osobom. No więc, od pewnego czasu zastanawiam się nad zorganizowaniem spotkania dla czytelniczek Bakusiowa. Dostaję tyle pięknych maili, tyle ciepła w wiadomościach prywatnych, że co i rusz przechodzi mi przez myśl chęć odebrania tej pozytywnej energii na żywo od dziewczyn, które są na co dzień gdzieś tam, po drugiej stronie monitora. I wiesz co? W ostatnią sobotę do takiego spotkania doszło…

Marka Uncle Ben’s zaproponowała mi zorganizowanie warsztatów dla moich czytelniczek i ich dzieciaków. Warsztat miał ze mną poprowadzić Joseph Seleetso – znany i lubiany kucharz i restaurator, ambasador marki Uncle Ben’s. Hmm… albo w sumie to ja miałam poprowadzić te warsztaty razem z nim, bo wiesz jak jest z moimi umiejętnościami kulinarnymi. Gdybym ja miała tam uczyć gotowania, pewnie puściłabym całe Bistro Józka z dymem przy pierwszym lepszym gotowaniu ryżu :) Ale Józek daje radę! Zobacz co wyprawia na Fanpage Uncle Ben’s –> TUTAJ. 

Timing był szalony. Konkurs trwał tylko tydzień. W poniedziałek zabrałam się za wyłanianie zwyciężczyń konkursu, które już w sobotę miały przyjechać do Warszawy na spotkanie ze mną i Josephem. Wróć! Z Josephem i ze mną! ;) Mega krótki czas. Mega wymagająca nagroda… no kurczę, kto będzie miał w sobie tyle samozaparcia, żeby poświęcać swój weekend na spotkanie z obcą babą i zawstydzająco dobrym kucharzem? Stresa miałam takiego, że zjadłam całą hybrydę z paznokci. Czy ktoś się tym zainteresuje? Czy ktoś będzie miał na to ochotę? Jak myślisz? Jak się zakończyła moja historia?

Historia zakończyła się bardziej niż Happy Endem. Historia zakończyła się dla mnie totalnym zakończeniem. Wiesz ile kilometrów zrobiła jedna z laureatek konkursu, żeby do nas przyjechać? 500! Asia… SZACUN przez wielkie SZ. Asia i Maja, wstały w środku nocy, żeby przyjechać do nas na warsztaty.  Przyjechała też Zuza i Ewa, z trójką boskich dzieciaków, dzięki którym mogłam spełnić swoje marzenia zostania „Panią nauczycielką”. Kiedy prowadziłam animacje dla nich, czułam się jak moja Pani Kasia z podstawówki, którą zawsze podziwiałam i chciałam być taka jak ona. Przyjechała do nas też Aneta ze słodką Karinką, która mieszka niedaleko nas i też jest blogerką (www.swiatkarinki.pl) Umówiłyśmy się już na opijanie naszego ogrodu po zakończeniu prac. Ach! No i słodki Tymek ze swoim tatą, który skradł moje serce, bo tak bardzo przypominał mi mojego Matiego…

To było najpiękniejsze popołudnie jakie dane mi było spędzić „w pracy”. Rozmawiałyśmy jak stare znajome, gadałyśmy o tortach (Zuza na bank będzie robiła dla mnie tort na 30 urodziny!), o zachodzeniu w ciążę, o życiu na wsi kontra życie w mieście… ba! Nawet o szczepienia zahaczyłyśmy i obyło się bez walki wręcz. Wiesz dlaczego tak było? Zdałam sobie z tego sprawę po warsztatach… Bo zgromadziłam wokół siebie dziewczyny podobne do mnie. Ciepłe, wesołe śmieszki, które szanują się wzajemnie i nie traktują się jak matki-konkurentki. Było super dziewczyny! Do tej pory jeszcze nie potrafię ogarnąć tą swoją brąz-blond makówką, że spotkałam się z dziewczynami, z którymi spotykam się na co dzień na blogu. Najlepsze jest to, że ja chcę więcej! Chcę więcej takich spotkań. Bo to pokazuje mi jak wielki sens ma to, co robię. Teraz czuję, że Bakusiowo jest taką kawiarenką, w której zatrzymują się na wirtualną kawkę, setki tysięcy kobiet, które mają tak wiele wspólnych cech.

Nie wiem jak to zorganizować. Jak to wykminić, bo to nasze kameralne spotkanie miało wszystko to, czego było nam potrzeba. Był czas i na rozmowy przy kawce i na zabawę z dziećmi… na pokazanie im czegoś nowego. A to wszystko umilał nam Joseph i jego dania, które wyczarowywał z dzieciakami w kuchni, a później pieścił nimi nasze podniebienia. Joseph pokazał nam 4 oblicza ryżu, których w życiu bym się nie spodziewała. Połączył sos słodko-kwaśny z truskawką, lody czekoladowe z risotto na słodko, a kaczka, którą zaserwował razem ze swoimi małymi pomocnikami, złamała nawet mnie – człowieka, który na widok mięsa bierze nogi za pas i ucieka gdzie pieprz rośnie. Dowiedziałyśmy się czym różni się ryż basmati od jaśminowego, gdzie zbiera się ryż risotto i dlaczego się klei jako jedyny z całej gamy ryżów Uncle Ben’s. Nasze dzieciaki wiedzą już dlaczego ryż pełnoziarnisty jest zdrowszy od białego i jakim cudem sosy Uncle Ben’s nie zawierają chemii, podczas gdy gro takich produktów naszprycowana jest polepszaczami smaku i konserwantami. Połączyłyśmy przyjemne z pożytecznym. Każdy uczestnik warsztatów, wyszedł z poczuciem spędzenia inspirującego popołudnia, wśród inspirujących ludzi.

Czasem trafiają się komentarze od dziewczyn, które wpisy sponsorowane przez różne marki, uważają za największe zło i wyrzucają mi, że „dostałam kasę to reklamuję”. Na szczęście nie muszę nawet na takie komentarze odpowiadać, bo „moje dziewczyny” biorą sprawy w swoje ręce i pokazują takim ewenementom gdzie są drzwi, albo po prostu olewają ten komentarz dając agresorowi tym samym do zrozumienia, że nie mają nawet zamiaru tracić czasu na czcze dyskusje. Na szczęście takich komentarzy jest naprawdę mało, w porównaniu do fali pozytywnych emocji i ZAUFANIA, jakim obdarzają mnie moje czytelniczki. Bo dzięki takim współpracom jak ta, z Wujkiem Benem, mogłam w przyjemnych okolicznościach spotkać się z moimi czytelniczkami i po prostu miło spędzić czas, przy okazji ucząc się czegoś nowego.

Czy zamierzam prowadzić dalej blog? Tak. Chociaż bywały momenty, w których czułam się już tym wszystkim zmęczona, bo to praca bardzo niepewna z jednej strony, a z drugiej… jestem ciągle oceniana, czasem nierozumiana… z racji popularności bloga, często przecieram szlaki współpracując z markami jako pierwsza, co wbrew pozorom, wcale nie jest fajne, bo trafiają się marki, które totalnie nie rozumieją internetowych realiów i wymagają ode mnie cudów, albo naginania rzeczywistości internetowej do ich wyobrażeń. A kurczę… to tak nie działa. I weź tu się gimnastykuj człowieku i staraj się zadowolić i klienta i czytelniczki i jeszcze siebie na samym końcu…

Ale wiesz co? Pomimo tego, że nie zawsze jest kolorowo, te warsztaty, to spotkanie z dziewczynami, te maile od moich „dziewczyn od listów”… to wszystko niesie ze sobą taką wartość jak uśmiech od nieznajomej osoby w autobusie pomnożony razy milion milionów. Warto! Kurczę naprawdę wato zostać blogerką!

Na pewno zauważyłaś, że piszę rzadziej. Coraz rzadziej. Jeśli uda mi się opublikować w miesiącu 10 tekstów, jestem w siebie naprawdę dumna. Zazwyczaj zamykam się w 5-7. Ale to nie oznacza, że nie działam na innych obszarach. Już niedługo spotkamy się w zupełnie innych okolicznościach. Szykuję coś ekstra. Ale o blogowaniu nie zapomnę nigdy. Będę pisała do końca życia i o jeden dzień dłużej ;) A jeśli masz ochotę spotkać się ze mną na żywo daj mi znać w komentarzu. Bo ja pomimo tego, że śmieszka, że ekstrawertyczka… kurczę boję się klęski na takim polu. A bardzo, bardzo bym chciała, poznać te MOJE DZIEWCZYNY na żywo. Tak jak mogłam poznać je w ubiegłą sobotę dzięki marce Uncle Ben’s.

Zobacz jak wyglądało nasze spotkanie i odzywaj się! Ja czekam :)