Jak zarabiam na blogu?

Jak zarabiam na blogu?

Dzisiaj będą konkrety. Będzie coś dla początkujących blogerek. Będzie coś dla stałych czytelniczek, z którymi łączy mnie nić zaufania. Wreszcie, będzie też coś dla tych dziewczyn, które trafiają się tutaj z przypadku, węsząc podstęp i szatańskie zamiary, bo POKAZAŁA PRODUKT krowa jedna! Pochylę się nad tym tematem raz, a dobrze. Tak, żeby rozwiać wątpliwości u wątpliwców, potwierdzić przypuszczenia u przypuszczających i wkurzyć na wieki wkurzonych :)

 

Oda do wkurzonych

Jeśli spodziewasz się, że zrobię tu wycieczkę do osób, które głośno wyrażają swoje niezadowolenie, że we wpisie pojawił się produkt lub usługa, to muszę Cię zawieść, bo takich żuczków jest tutaj tak mało, że nie chce mi się poświęcać na nie Twojego i mojego czasu. Tak to już jest, że nie wszystkim przypadamy do gustu, a kryjąc się za ekranem komputera czy telefonu, łatwiej się uzewnętrznić, prawda? U mnie zasady są proste i niezmienne, od blisko 4 lat prowadzenia bloga. Dopóki komentarz jest sensowny, rozmawiam, polemizuję, ogólnie PEACE&LOVE. Jeśli jednak widzę, coś w stylu „jakby Ci nie dali kasy, to byś tego nie poleciła”, nie tracę czasu na dyskusję, skoro komentator zna mnie lepiej niż moja mama. Taka osoba dostaje bana i na tym kończy się nasza znajomość. Nie dlatego, że się obrażam. Właściwie to taka sytuacja nie wywołuje we mnie większych emocji. Powód jest prozaiczny. Facebook wyświetla moje wpisy tylko niewielkiej garstce fanów, którzy wchodzą w interakcję (negatywna opinia też jest interakcją) z postami. Za resztę zasięgu muszę zapłacić. Po co mam tracić zasięg albo wydawać pieniądze, na wyświetlanie moich treści osobom, które nie są do mnie nastawione pozytywnie?

Miesięcznie, blog odwiedza tyle dziewczyn, że wypełniłyby 4 Stadiony Narodowe i nadal nie wystarczyłoby dla wszystkich miejsc siedzących. Naprawdę miałabym tracić czas na 2 osoby, które krzyczą do mnie z trybun, że coś im się nie podoba, podczas gdy reszta robi meksykańską falę? :)

 

Hymn dla wątpliwców i przypuszczających

Kilka razy dostałam wiadomość w stylu „Nie wchodziłam na Twoje wpisy, bo większość, które widziałam, miały na górze oznaczenie SPONSOROWANY. Teraz już wiem o co w tym chodzi.” J Wiesz, że nie wpadłam na to wcześniej? A to moja głupota właściwie, bo skąd Ty miałabyś wiedzieć o co chodzi, skoro w tym nie siedzisz? No więc nawiązując do tego, co napisałam przy odzie do wkurzonych, Facebook wyświetla moje treści tylko znikomej ilości fanów Bakusiowa. I nie myśl, że narzekam. Nieee, co Ty. Przecież to nie jest organizacja charytatywna. Firma jak każda inna. Korzystam z jej usług, to płacę… dużo płacę :) Ale dzięki temu, że współpracuję z dużymi, światowymi markami, mam po prostu z czego płacić. Na przykład takiemu Facebookowi, nie wspominając o kilku tysiącach rocznie za sam serwer, o kilkudziesięciu tysiącach za sprzęt i oprogramowanie do robienia zdjęć i filmów. Blog to naprawdę duża inwestycja. Więc jeśli post na FB wyświetla Ci się jako SPONSOROWANY, to nie oznacza, że sponsoruje go marka, tylko sponsoruję go ja, żebyś mogła go zobaczyć.

 

Aria o współpracy z markami

Blog lifestylowy (o stylu życia), szczególnie taki rodzinny jak Bakusiowo, ma bardzo szerokie spektrum działania. Opowiadam tu właściwie o wszystkim. Tak jakbym pisała listy do koleżanek sprzed lat. Uważam to, wkurza mnie to, lubię to, kupiłam to, używam tego, to mi się podoba, a tamto nie… Zwykły list do koleżanki albo zwykła pogawędka mamusiek na ławce, przy piaskownicy.

Jako że Bakusiowo, od początku było blogiem lekkim, traktującym bardziej o przyjemnościach, niż kontrowersjach, naturalne są wpisy typowo „babskie”. O kosmetykach, o ciuchach, o urządzaniu domu, ogrodu… taka internetowa pogawędka przy kawce, o tym, co nasze życie wypełnia. W miarę wzrostu popularności bloga, na maila zaczynało spływać coraz więcej propozycji współpracy. Już na zawsze, totalną enigmą pozostanie dla mnie, w jaki sposób marki dowiadują się o istnieniu kolejnych blogów. Po prostu maile z propozycjami w pewnym momencie zaczynają się pojawiać i tak to wszystko zaczyna się kręcić.

Czym różni się wpis napisany we współpracy z marką, od takiego niesponsorowanego? No właśnie cały dowcip polega na tym, że nie powinien różnić się niczym. Bo siła blogów polega na byciu naturalnym. Ja mam to „nieszczęście”, że nie potrafię kłamać. Co w głowie, to na języku. I od wielu dziewczyn dostaję właśnie taki feedback. Że widzą, że wszystko o czym piszę jest szczere i naturalne. Dodatkowo, w związku z tym, że blog zyskał popularność w tempie błyskawicznym, nie doświadczyłam pokus tzw. okresu przejściowego, w którym, żeby zarobić cokolwiek, godziłam się na pisanie o produktach kiepskiej jakości, w narzucanym przez klienta kontekście. Wiem, że sporo marek wykorzystuje w ten sposób dziesiątki mniej zasięgowych blogerek, proponując za to dramatyczne wynagrodzenie. Na szczęście, zazwyczaj są to marki podrzędnych produktów, które bardzo chciałyby zaistnieć w blogosferze, ale z drugiej strony, nie mają na to jeszcze porządnych budżetów, więc żerują na niedoświadczonych dziewczynach, które przygodę z zarabianiem na blogu dopiero rozpoczynają. Jest bardzo fajny sposób na obejście chęci monetyzowania bloga kontra… wyrzuty sumienia :) Ale o tym za chwilkę. Napiszę jeszcze kilka słów o tym, jak wygląda reklama na blogu, bo na przestrzeni 4 lat, obserwuję bardzo, baaaaardzo dobre zmiany.

Przede wszystkim, marki zrozumiały, że wpisy na blogach to nie to samo, co artykuł sponsorowany w prasie, czy reklama zagrana przez aktorów w radio czy telewizji. Marki są tylko dodatkiem do wpisów, rzadko głównym bohaterem. Wpisy często traktują o jakimś ważnym zagadnieniu, a marka pojawia się tylko na zdjęciach (to marce wystarczy, bo blogi z reguły służą do działań PR-owych, nie typowo sprzedażowych). I to jest naturalne. Bo kiedy rozmawiam z koleżanką o weselu, na którym byłam, opowiadam o tym jak piękne to było wydarzenie, jak ślicznie wyglądała Panna Młoda i jak pięknie była przystrojona sala. Ale naturalne w tej opowieści będzie też to, na co zwróciłam uwagę, czyli szklanki z przepięknym zdobieniem, o które aż poszłam zapytać managerkę, przepis na krokiety, ze specjalną bio przyprawą, czy wkładki żelowe do butów, które uratowały mi stopy przed otarciem. No normalka, rozmowa jak rozmowa. Produkty i usługi stanowią olbrzymia część naszych prywatnych rozmów. Dopóki utrzymane są w naturalnym tonie i osoba, która pokazuje je na swoim blogu prywatnie również by je poleciła, nie widzę żadnego problemu w reklamie na blogach. I na szczęście większość moich czytelniczek też nie. Trafiają się czasem nie wiadomo skąd, jakieś zagubione owieczki, które nawet nie mają polubionego fanpage Bakusiowo i głośno wyrażają swoje niezadowolenie z tego, że w ogóle pojawiła się jakaś rzecz w mojej opowieści, ale to naprawdę wyjątki. Dodatkowo często nietrafione, tak jak to było w przypadku tekstu o odchudzaniu, w którym poleciłam 5 książek, 3 aplikacje i krokomierz z pulsometrem, które były po prostu przekazaniem informacji o tym, co sprawdziło się u mnie. Co ciekawe, te komentarze nie pojawiły się nie na fanpage Bakusiowo, a na innym fanpage, gdzie wypowiadały się osoby, które blog widziały pierwszy raz na oczy :) Wniosek z tego taki, że my tu się z dziewczynami naprawdę dobrze znamy i moje prawdziwe czytelniczki wiedzą, że jeśli coś polecam to polecam, bo jest to dobry produkt, czy rozwiązanie, niezależnie od tego, czy udało mi się przy okazji na tym zarobić, czy nie.

 

Pieśń o sposobie na zarabianie bez współpracy z markami

No właśnie, teraz może przejdźmy do wspomnianego wcześniej sposobu na zarabianie, który można stosować właściwie od początku założenia bloga. W momencie, w którym pokazuję wpis zakupowy, tak jak ostatnie „Różowe nowości do jadalni i kuchni”, które chcę po prostu pokazać, bo jestem zadowolona z moich zakupów i jako dobra koleżanka, daję cynk, gdzie można coś takiego co mam ja dostać, nie zarabiam na tym nic. Ot, inspiracja zakupowa od blogerki. Dostaję masę pytań o meble, które stoją u nas w domu, o tapety, o zasłonki, o lampki… fajnie! Bardzo mi miło, jak ktoś do mnie pisze z pytaniem, gdzie co kupiłam, bo ładne, bo fajne, czy mogę polecić itd. Niedługo będę pokazywała efekt końcowy ogrodu, z zagospodarowaniem tarasu. Będzie kanapa, którą wybierałam przez 3 tygodnie, będą lampiony, będzie pergola, donice, oświetlenie… kopalnia inspiracji dla kogoś, kto ma podobny gust do mojego i darmowa reklama dla masy producentów i sklepów. Na takim wpisie też można zarabiać, nawet bez podpisanego kontraktu z marką.

Jest coś takiego jak BuyBlo. Kopalnia inspiracji dla internetowych surferek i możliwość zarabiania, na blogu, Instagramie, Facebooku czy YouTube. Jeśli jesteś blogerką, dla której tak jak i dla mnie, naturalne jest dzielenie się ze swoimi czytelniczkami, swoimi wyborami zakupowymi, rejestrujesz się w BuyBlo (TUTAJ), łączysz swoje kanały social media i blog, z platformą i pokazując swoje wybory zakupowe, dodajesz specjalne linki, za które BuyBlo wypłaca Ci 50% swojej stawki, za kliknięcie do sklepu, bądź zakup produktu, przez Twoją czytelniczkę. Szkoda, że BuyBlo powstało dopiero w czerwcu, bo ilość maili jaką otrzymałam z pytaniem o nasze kanapy i cegiełkę na ścianie, pewnie zwróciłaby mi do tej pory poniesiony na nie koszt :)

W bazie BuyBlo (TUTAJ) masz kilka milionów produktów i przekrój przez małe sklepy internetowe, po takie giganty jak Leroy Merlin, czy Castorama. Super opcja dla początkujących blogerek, które propozycji współpracy nie dostają jeszcze zbyt wiele, a z drugiej strony chcą za swoją pracę chociaż symboliczne wynagrodzenie otrzymać. Bo wiecie jak to jest dziewczyny… mnie, samo obrabianie zdjęć do wpisu, zajmuje kilka godzin. Do tego ze dwie na pisanie tekstu i nagle się okazuje, że spędziłam urzędowe 8 godzin, na tworzeniu JEDNEGO WPISU na blog, który pożyje jeden wieczór i do widzenia :) Trzeba zabierać się za kolejny :)  Chęć uzyskania wynagrodzenia za swoją pracę, normalne, myślące czytelniczki nie dziwi. Mają świadomość tego, że M jak Mieszkanie czy inne Cztery Kąty trzeba zapłacić w kiosku. Za dostęp do bloga nie. Wszystko za free, a pracy naprawdę ogrom. I ja mam to szczęście, że większość moich czytelniczek, to właśnie takie normalne, fajne dziewczyny, które rozumieją, że blog sam się nie robi i tak samo jak pisarz dostaje kasę za książkę, a dziennikarz wypłatę za napisanie artykułu, tak bloger jest zależny od tego, czy trafi się marka, którą lubi i jest w stanie z czystym sumieniem polecić, a która to za to polecenie, czy miejsce „w tle wpisu” jest w stanie zapłacić.

 

Tak więc reasumując…

Tak więc reasumując… Tak, zarabiam na tym co robię, tak samo jak zarabia pisarz, dziennikarz, kabareciarz i każdy inny artysta. Bo bloger to taki artysta w sumie. Paradoks polega na tym, że bloger nie wciela się w żadną rolę i im bardziej jest po prostu sobą, tym fajniejszą społeczność wokół siebie gromadzi. Moja praca jest niesamowicie czasochłonna, ale też niesamowicie satysfakcjonująca. Nie jest tak, jak na zdjęciu do tego wpisu, że pieniądze spadają mi z nieba. Ale wrzuciłam je z przekory, bo wiem, że sporo osób uważa, że to takie PSTRYK i kasiurka na koncie. Owszem, na takim etapie, na którym jestem, mogłabym robić pstryk i kasiurka na koncie w sumie, bo propozycji współpracy mam o wiele więcej niż to, co pojawia się na blogu, ale chroni mnie przed tym skutecznie moje przekleństwo – NIEUMIEJĘTNOŚĆ KŁAMANIA :) Tak więc może i zarabiam mniej niż bym mogła, ale za to z czystym sumieniem.

To, że powstało Bakusiowo to nie jest przypadek :) Nie jestem mamusią, która z braku laku stwierdziła, że założy blog i jakoś tak wyszło… że wyszło. Jestem dziennikarką i PR-owcem z wykształcenia, fotografką z pasji i co najważniejsze… uwielbiam kontakt z ludźmi. Uwielbiam się śmiać i tym śmiechem zarażać osoby, które ze mną przebywają. A, że przebywa ich kilkaset tysięcy miesięcznie… jakoś daję raaaaaadę :)

O WŁAŚNIE! o 21:00 LIVE ze mną na Bakusiowym IG –> TUTAJ :) Wpadaj na plotki! :) NOSZ KUŹWA ZNÓW NIENAŁADOWANY MAM TELEFON!!! DOBRA JESZCZE ZDĄŻĘ :)

Do zobaczeniaaaa!
Twoja M.