5 cech charakterystycznych, po których zawsze rozpoznasz mnie na ulicy!

5 cech charakterystycznych, po których zawsze rozpoznasz mnie na ulicy!

Ostatnio przejeżdżałam przez moje rodzinne Ryki na Lubelszczyźnie. Tęsknym okiem spoglądałam w stronę wielkiego kościoła, który góruje ponad miasteczkiem niczym Pałac Kultury w Warszawie. Przypomniałam sobie czasy, kiedy pieszo mogłam dotrzeć do wszystkich strategicznych miejsc dotleniając przy okazji mózgownicę i ćwicząc mięśnie policzków i języka, bo zazwyczaj nie podróżowałam sama. Szczególnie w dni wolne od szkoły, a dokładniej we czwartki, kiedy to w Rykach jest święto dyszla i wszyscy mieszkańcy tłumnie pędzą niczym pielgrzymi na Jasną Górę na… TARG.

I ja tam w tym tłumie dreptałam żeby dotrzymać towarzystwa mojej mamie. I wiesz co? Już z daleka byłyśmy w stanie rozpoznać pół Ryk. Ileż to ksywek nadawałyśmy ludziom, których imion nie znałyśmy. Była „Włochata”, która zawsze w kubraku włochatym, takim jak mój ze zdjęć chodziła (niezależnie od temperatury). Była „Solara”, która właściwie to miała imię i każdy ją znał w Rykach doskonale, właśnie z tego, że „delikatnie” przesadzała z solarium. Była „Mała Mi”, która zawsze chodziła z taką cebulką na czubku głowy i zmarszczonymi brwiami, była też… aaaaj mogłabym Ci tak wypisywać teraz 12 000 mieszkańców. Każdy miał coś charakterystycznego w sobie. Teraz już nie jest tak fajnie. W Warszawie jest tyle ludu, że cykliczne spotykanie kogoś znajomego z twarzy od razu wydaje się podejrzane. I tak sobie pomyślałam, że zrobię Ci listę moich cech charakterystycznych, żebyś spotykając mnie na ulicy była pewna, że to ja :)

Okulary przeciwsłoneczne

Nie ruszam się bez nich z domu. Przed wyjściem z domu zawsze sprawdzam czy mam portfel i okulary. Ja nie wiem… jakiś wampir jestem chyba, ale ja się nie mogę patrzeć na światło. Łzawią mi oczy po kilku sekundach. A już nie daj Bóg prowadzić samochód ze świecącym światłem po gałach. No kaplica totalna. Już nie raz w dłuższej trasie zapominałam się i prowadziłam w okularach przeciwsłonecznych po zmierzchu. Matko… jak to musi komicznie wyglądać…

Sportowe buty

Jeśli spotkamy się na ulicy, czyli będę pokonywała pewne odległości pieszo, nie ma takiej siły żebyś spotkała mnie w obcasach. No po prostu nie znoszę utrudniania sobie życia chodzeniem na palcach. Kiedyś, obcasów wymagała ode mnie moja praca. Teraz zakładam je tylko wtedy, kiedy poruszam się samochodem z punktu A do punktu B, a dodatkowo mam jakieś spotkanie albo randkę z Maćkiem. Jeśli gdzieś mnie kiedyś spotkasz, to pewnie w centrum handlowym, albo w miejscach spacerowych. Nie patrz na twarz. Patrz od razu na buty. Tylko i wyłącznie sportowe. I to takie, które będą się wyróżniały z tłumu albo kolorem, albo wiejskim tuningiem – czyli brokatem :) No co ja poradzę jak ja uwielbiam jak mi się coś błyszczy!

Niedostosowanie stroju do panującej pogody

No z termometrem i prognozą pogody to jestem od zawsze pokłócona. Nigdy nie wiem ile jest stopni, a nawet jak się dowiem, to i tak nie potrafię dostosować do tego mojego stroju. Tak więc jeśli zobaczysz jakiegoś szaleńca w butach sportowych, bez kurtki w marcu, albo w chuście na szyi w lipcu – tak to prawdopodobnie ja. A jeśli po tygodniu ciągłych deszczów, do których wszyscy są już przyzwyczajeni i noszą w razie czego ze sobą parasolkę, ujrzysz jakąś zmokłą kurę, na 99% to też będę ja. O parasolce myślę tylko wtedy, kiedy podczas mojego wychodzenia z domu leje jak z cebra. Jeśli deszcz „zapowiadają” to dla mnie to jest żadna informacja. Wiem… wiem, to jest chore, ale chyba już nic z tym nie zrobię.

Full makijaż albo totalny #nomakeup

Nie ma u mnie czegoś takiego jak „podmaluję się”. Albo wybiegam z domu jak poparzona, bo jestem w niedoczasie z jednego z miliona powodów dziennie, albo daję sobie prawo do małego „podmalunku”, który jest tragiczny w skutkach bo…jeśli już zaczynam się malować (nawet z zamiarem nałożenia tylko cienkiej warstwy podkładu) zawsze kończy się na tym, że maluję i brwi i oczy i usta i cieniowanie zrobię i… i w ten oto sposób przechodzimy do kolejnego punktu.

Struś pędziwiatr z kucykiem

Właśnie przez te moje „zamiary” kontra rzeczywistość, która nie pozwala mi wyjść z połowicznym makijażem z domu, prawdopodobnie będę miała związane włosy (bo na ułożenie już nie wystarczyło czasu), a dodatkowo będę przypominała strusia pędziwiatra i mknęła ślepo przed siebie z wywieszonym jęzorem. Bo jak już się zacznę malować wtedy, kiedy tego nie planowałam, to zawsze, ale to zawsze robię sobie niedoczas i wiecznie gdzieś się spóźniam. No straszne to jest, wiem, ale ja już chyba zaczynam się z tym po prostu godzić, bo żaden sposób na mnie nie działa :)

Tak więc jeśli zobaczysz na ulicy jakiegoś biegnącego dziwoląga, który pomimo deszczu i 5 stopni na plusie, będzie biegł po zmierzchu w okularach przeciwsłonecznych (przynajmniej mi krople do oczu nie wlatują!) i samej bluzie, a do tego będzie mu się błyszczała jakaś część garderoby, wiedz o tym, że to nie żaden niewidomy rowerzysta bez roweru, a Bakusiowa Malwina we własnej osobie :) I wiecie co? Kiedyś się za te wszystkie przyzwyczajenia i dziwactwa na siebie złościłam. No bo dlaczego nie mogę być taka jak wszyscy. Po czasie jednak, dotarło do mnie, że nie ma czegoś takiego jak „wszyscy”. Bo każdy z nas ma jakieś swoje dziwactwa, przyzwyczajenia, które utrudniają mu życie, albo upodobania, które stają się w pewnym momencie jego cechą charakterystyczną. Czy to nie jest piękne? :*

Do zobaczenia!
Jedyna w swoim rodzaju – Malwina :)

PS. Już niedługo światło dziennie ujrzy kolejna część Bakusiowego Love Story! Zapisz się do naszej tajnej grupy „dziewczyn od listów” klikając w pomarańczowy pipsztyk pod zdjęciami :)

 

Matka Polka Owłosiona:

Kamizelka – TUTAJ
(mojej już nie ma, ale są inne, fajniejsze)

Buty – TUTAJ

Koszula – TUTAJ

Torebka – TUTAJ