Decyzja podjęta (koniec kropka, the end, finito)

Decyzja podjęta (koniec kropka, the end, finito)

Czy podjęłaś kiedyś w życiu decyzję, wiedząc na 100%, że nigdy jej nie pożałujesz? Niesamowite uczucie. Ja taką decyzję właśnie podjęłam. I żałuję, że wszystkich decyzji nie podejmowałam do tej pory w ten sam sposób. Zawsze starałam się niwelować ryzyko. Jak zrywałam z chłopakiem, to już miałam na oku kolejnego żeby w razie czego nie płakać po kątach jak mi się jednak odmieni ;) Kiedy zaczynałam pracę w korporacji, weekendami pracowałam nadal za barem żeby nie odczuć finansowego spadku bo w korpo zaczynałam od zera. Każda moja ważna decyzja podejmowana była z tą „poduszką”. Żebym miała zawsze jakieś zabezpieczenie. Niestety to zabezpieczenie wymagało ode mnie niesamowitej ilości energii. No bo w końcu trzymałam dwie sroki za jeden ogon prawda? A doba niezmiennie ma 24 godziny…

Musiałam to sprawdzić

Pamiętasz mój wpis dokładnie sprzed roku, kiedy zastanawiałam się czy wracać do pracy? Wróciłam. Wróciłam na próbę. Blog był już rozwinięty. Mogłam zostać tylko z nim. Ale bałam się. Nie tego, że przestanie się „kręcić”. Bałam się tego, że zatęsknię do mojej pracy. Bo przez tych kilka lat rozwinęłam się, awansowałam… bałam się, że zatęsknię za podróżami międzynarodowymi, za szpilkami, wizytówkami… Kurcze bo tęskniłam! Musiałam to sprawdzić. Musiałam tego spróbować. Więc wróciłam…

Wróciłam standardowo wezwana dużo wcześniej, w ostatniej chwili, rzucona od razu na głęboką wodę – 12 dni delegacji ponad 1000km od mojej rodziny. Kiedy wróciłam, kiedy przestąpiłam próg naszego mieszkania, rzuciłam się Maćkowi na szyję i płacząc  zarzekałam się, że już nigdy więcej. 2-3 dni okej, ale dłuższej rozłąki nie wytrzymam. To była dla mnie katorga. Jak postanowiłam, tak robiłam, ale tempo jakiego nabrało moje życie stało się niebezpieczne.

„Masakra”

Noce zarywałam na blogu, dni dzieliłam pomiędzy 8 godzin pracy i kilka chwil dla rodziny. Weekend to nie był czas na odpoczynek a na nadrobienie zaległości z tygodnia. Do tego doszedł jeszcze nowy dom i chęć przeniesienia się do niego jak najszybciej. Kładąc się spać, pół godziny spędzałam na zapisywaniu wszystkich ważnych spraw na kolejny dzień. Jadąc do pracy „ogarniałam socjale”, przerwy na lunch zamieniły się w infolinię dla agencji, z którymi omawiałam kolejne wpisy. Jak to się mawia w błyskotliwych, nowoczesnych reklamach – MASAKRA.

Wracając do pracy już wiedziałam, że chcę mieć drugie dziecko. Ba! My już nad nim pracowaliśmy! I co? I klops. Ale dopóki nie zaczęłyście jedna przez drugą walić do mojego durnego baniaka, że muszę się WYLUZOWAĆ, dopóki nie napisał do mnie listu Bociek, dopóki nie zobaczyłam, że przez jedzenie byle czego przytyłam 5 kilo, wszystko wydawało mi się takie proste i takie na miejscu. No ciągniesz dziewczyno dwa etaty to ciągnij. Przecież to w imię… no właśnie w imię czego? Przecież miałam tylko sprawdzić czy tęsknię. Przecież miałam wrócić żeby zadecydować?

No i zadecydowałam…

Trochę mi to zajęło. Trochę się zastanawiałam. Rezygnuję z pracy managera, w firmie, którą uwielbiam. W firmie, którą znam jak własną kieszeń. W firmie, w której pracują ludzie, z którymi mogłabym góry przenosić. Ale życie to sztuka wyboru. I tą prawdę czuję teraz jak nigdy dotąd.

Wybieram pracę na własny rachunek. Wybieram czas dla mojego dziecka. Wybieram poranki na tarasie pachnące herbatą malinową i owsianką z owocami zamiast tostów z McDonalda i RedBulla z hurtowni obok. Wybieram spacer do wiejskiego sklepu z synkiem zamiast przemieszczania się między biurami samochodem żeby było szybciej. Chcę nacieszyć się nowym domem, chcę urządzić swój gabinet, chcę spokoju… względnego spokoju, który zapewni mi praca „tylko” nad blogiem.

„Tylko” jest w cudzysłowie bo to i tak praca pełnoetatowa ale ja do tej pory ciągnęłam dwa etaty plus wykańczanie domu. To dużo za dużo. Ale najważniejsze prace wykończeniowe mamy zamiar skończyć do września więc zacznę oddychać wolniej i zostanę z jednym etatem. W końcu! I wiesz co? Wcale się nie dziwię, że nie zaszłam do tej pory w ciążę. Kiedy teraz po raz setny wkurzam się na ekipę budowlaną, która gwiżdże sobie na moje prośby dziękuję niebiosom, że jeszcze jestem w wersji pojedynczej. To biedne dzieciątko zaraz po narodzinach posłałoby lekarzowi wiązankę i spoliczkowało położną. Budowa domu to niesamowity stres… A budowa domu połączona z dwoma etatami to już przedwstęp do wariatkowa. I tak się właśnie momentami czułam.

Oby do 30

Ale dosyć tego. Większość marzeń, które chciałam spełnić do 40 roku życia już spełniłam. Ale nie spełniłam tego jednego, którego deadline kończy się za 3 lata. Upsss.. chyba nawet tylko 2! Przez to tempo nie potrafię nawet policzyć dobrze ile mam lat. Do 30 roku życia chciałam mieć dwójkę dzieci żeby móc się wziąć poważnie za odchudzanie i po 30 wyglądać tak olśniewająco jak wszystkie gwiazdy. Ty też to zauważyłaś? One wszystkie po 30 wyglądają lepiej niż 10 lat wcześniej! Ja tam się 30 nie boję…jeszcze tylko ta Milenka mogłaby się udać i kurcze… co tu robić w życiu skoro „wszystko już porobione?” (pozdrawiam teścia i najlepszy dowcip na świecie) :)

Czy będę tęskniła? Pewnie tak. Szpilki już nie będą moim obowiązkiem. Ale myślę, że jeszcze znajdą się okazje żeby je założyć ;)

_DSC8510 _DSC8498 _DSC8553 _DSC8557 _DSC8560 _DSC8533

Bakusiowa:

Bluzka – Reserved

Buty – Gino Rossi

Bakuś:

     Bluzka – Bambolo

Spodenki – Zara

Kapelusz – Zara

Buty – Mrugała

FANCY