7 nietypowych sytuacji w ciąży, w których rozpłakałam się jak dziecko

7 nietypowych sytuacji w ciąży, w których rozpłakałam się jak dziecko

Ten wpis powstaje na specjalne zamówienie mojego Maćka, który ma niesamowity ubaw z mojej ciążowej huśtawki nastrojów. Ilość zabawnych (dla niego) sytuacji wymusiła na nim noszenie telefonu w kieszeni (do tej pory pyrgał nim gdzieś w kąt i nie słyszał, że z drugiego pokoju żona śle mu smsy z prośbą życia i śmierci o paczkę Czitosów Pizzowych czy innych zdrowych przekąsek). Ale wiesz co… muszę mu przyznać rację. To co się aktualnie ze mną dzieje to kabaret. Ciąża z Matim była zupełnie inna, ale o tym szykuję oddzielny wpis. Dzisiaj skupmy się na tych moich łzach, które pojawiają się w dosyć nietypowych momentach, a co lepsze… z dosyć nietypowych pobudek :)

Pamiątka z Grecji… Milenka była z nami już w Grecji. To jej pierwsza podróż zagraniczna w sumie :) I kiedy to do mnie dotarło podczas przeglądania pamiątkowych bibelotów, które niczym nie różniły się od tych z Polski (serio, nie zdziwiłaby mnie nawet ciupaga), zobaczyłam to małe, malusie body. I pamiętając historię mojej radości sprzed kilku miesięcy, miałam taki wielki, wielki dylemat, czy kupować już teraz coś dla naszego maluszka, czy jeszcze zaczekać. Żeby mnie to body kiedyś nie bolało. I tak stałam wśród turystów i beczałam do małego bodziaka z napisem I LOVE GREECE :) Pewnie myśleli, że płaczę nad ceną, bo te mają wywindowane tak, że i nad tym można śmiało łzę uronić ;)

Zamówienie z Next z mini bucikami. Najpierw płakałam podczas składania zamówienia (a weszłam tylko po piżamki dla Matunia). Później płakałam (wewnętrznie) płacąc za nie, bo dostałam takiego szału macicy jak zobaczyłam te wszystkie różowe bodziaczki i śpioszki, że zdecydowanie przekroczyłam akceptowalny przez Maćka budżet. Następnie, już w towarzystwie Maćka, rozbeczałam się na widok wieeeeelkiej torby z napisem Next od kuriera, z którą Maciek wparował do gabinetu w trakcie pisania wpisu (a ja nigdy przenigdy nie przerywam pisania wpisu bo zawsze wychodzi mi z tego masło maślane). Zrobiłam pierwszy w swoim życiu wyjątek od reguły i pobiegłam z nim do salonu rozpakowywać ciuszki. Pamiętasz TO zdjęcie na instagramie? To właśnie był ten dzień. :) I zamiast otwierać tę pakę, ja goniłam po papier toaletowy bo gluty wzruszenia leciały mi na lewo i prawo. A kiedy już ją otworzyłam zobaczyłam TE BUCIKI. I odpłynęłam. Rzuciłam się Maćkowi na szyję i tak sobie beczałam w ciszy przerywanej śmiechem Maćka, który próbował zgadnąć co mnie wzruszyło, ale ciągle krążył w okolicach CEN, a ja przecież ceny miałam już przepłakane przy płatności nooo…

Zakupy w stacjonarne podczas imprezy z okazji 40 lecia Smyka, na której jako goście mogliśmy kupić cały, caluśki asortyment za 50% ceny. Zazwyczaj zakupy robię w stylu „szast-prast”, czyli wchodzę po konkret i wychodzę z konkretem. Tym razem jednak wskazane było przespacerowanie się po większości alejek, żeby trochę poczuć tego SMYKowego ducha :) I nie myśl sobie, że popłakałam się z okazji tego, że Smyk taki staruszek. Nieeee. Ja po prostu wlazłam w jakąś alejkę z typowo dziewczęcymi gadżetami i ozdobami i dotarło do mnie, że w końcu będę mogła zatopić się bez opamiętania w tych wszystkich spineczkach, opaseczkach, koronkach, kokardkach… Kurczę no i tak lazłam między tymi półkami i chowałam głowę, żeby nikt na mnie nie spojrzał bo wstyd. A rozczulała mnie każda kokardusia i wszystko co różowe i… oj wiesz o co chodzi nie? Nie dość, że drugie dziecko, na które czekałam tyle czasu, to jeszcze dziewczyneczka do pary z chłopcem i wejście w ten różowy dziewczyński świat. Ach… ja to jestem szczęściara nooo!

Smoczki LOVI, które dostałam od marki w prezencie z okazji „wciążęzajścia” :) Te dziewczyny, które są tu taj ze mną dużej niż 2 lata na pewno pamiętają jak zżyta byłam z tą marką. Po pierwsze dlatego, że Mati miał wielkie problemy z ssaniem i smoczki Lovi były jedynymi, które potrafił utrzymać w buzi, a po drugie dlatego, że Lovi było jedną z pierwszych marek, z którymi współpracowałam na blogu. Pamiętam jak mając świadomość tego, że muszę zrobić dla marki sesję, która miała znaleźć się na ulotkach i w katalogu, poszłam na dodatkowy kurs fotograficzny i namówiłam Maćka na pełnoklatkowy aparat. Znów do tego wracam! To jest dla mnie coś pięknego! I to, że wkraczam znów w ten kolorowy, noworodkowy świat z podwójną mocą, bo nie tylko jako mama drugiego dziecka, ale i blogerka, tak bardzo bardzo mnie cieszy, że… że chyba sobie popłaczę <buuuu>

Zapach kremu NIVEA :) Tak wiem, totalnie mi odwaliło. Ale kiedy otworzyłam opakowanie, żeby powąchać krem (uwielbiam zapachy), nagle przypomniał mi się zapach małego dzieciątka, takiego, którym jeszcze czasem pachnie szyja Matiego, ale to już jest chłopak ponad 4 lata i nie daje się mamie w szyjkę wwąchiwać bo obciach :) A wyobraź sobie minę Maćka, który widzi, że po prostu otwieram paczkę od kuriera, wyciągam z niej kosmetyki i nagle… zaczynam płakać :) Hit! Ja powinnam założyć sobie GoPro na czoło w takim kasku i nagrać Wam kompilację moich płaczów.

Dziewczynka w kościele. To było na początku ciąży. Ja jeszcze nie wiedziałam czy to będzie chłopiec czy dziewczynka i w ogóle, czy tym razem ciąża się utrzyma. I tak sobie stoję i patrzę przed siebie i rozmyślam, a przed moimi oczami nagle pojawia się taka mała śliczność z tęczową opaseczką, w złotych balerinkach i rozkloszowanej różowej sukieneczce. I trzyma takiego małego, pluszowego jednorożca. O matko jaki to słodki widok był! Wszystko razem i osobno :) Łzy dosłownie zalewały mi twarz! Dobrze, że sztuczne rzęsy się nie rozmazują ;) Jedną ze zdobyczy, z urodzinowej imprezy Smyka, był właśnie taki śliczny jednorożec. Tyle, że nie puchaty, a ceramiczny. Takie cudo przesłodkie do Milenkowego pokoiku <3 Na szczęście przy kasach już powstrzymałam się od płaczu. Za dużo znajomych było :)

Wspomnienie porodu i pobytu w szpitalu. To jest akurat płacz ze stresu. I choćbym miała sprzedać nerkę, nie pójdę rodzić do publicznego szpitala tym razem. Mam porównanie z prywatną kliniką, w której wycinaliśmy Matiemu migdałek. Tam płacisz i jesteś nie pacjentem a klientem, dosłownie. A ja na samą myśl o tym co czułam będąc sama na sali operacyjnej, a później nie mogąc się zobaczyć z moim mężem po operacji, mam łzy w oczach. I z tego co pamiętam, to płakałam wspominając to wszystko nie będąc w ciąży. Tyle, że teraz, podobno wyglądam jak małe skulone dziecko (z wielkim bebzolem), które zanosi się płaczem i kręci główką ze słowami „nie wrócę tam”. Maaaatko… co za żal :) A tak na marginesie, to w tym albumie są dwa pierwsze zdjęcia Matiego, które zrobiłam mu zaraz po tym, jak przyniosły mi go położne. To na dole to jest PIERWSZE PRZYSTAWIENIE DO PIERSI! O matko… ryczę!

Chłopiec, który uderzył Matiego w przedszkolu, robiąc mu potwornego guza nad okiem. To świeża sprawa. Sprzed paru dni. Ale do tej pory mnie nosi jak tylko o tym pomyślę. I najlepsze jest to, że to nie był taki normalny płacz, tylko płacz połączony z nerwowym śmiechem. Maciek patrzył na mnie z boku tym razem z przerażeniem, bo wyglądałam jak jakiś psychol. Ale serio… czułam się jak psychol, bo po prostu nie wiedziałam co zrobić. Kiedy dowiedziałam się, że kolega z przedszkola bije nie tylko Matiego, ale i inne dzieci, robi problemy, a co najlepsze jego rodzice niewiele sobie z tego robią, nie wiedziałam kogo chcę zabić. Chłopca, który przywalił Matiemu z premedytacją jakimś samochodem, czy matk tego chłopca, która najwyraźniej nie widzi problemu. Ale to nie koniec płaczów z tej okazji. Największy włączył mi się dzień później, kiedy Ciocia Ania zadzwoniła do mnie z informacją, że obejrzała monitoring i tym razem ten chłopiec zrobił to przez przypadek. Nie jakimś tam samochodem prosto w twarz, a własną głową, kiedy stojąc tyłem do Matiego, odskakiwał w jakiejś zabawie do tyłu. Tego samego dnia widziałam tego chłopca i pomimo tego, że wiem, że dokucza innym dzieciom, że męczy przedszkolanki itd. poczułam się tak okropnie w stosunku do niego. Bo to był taki klasyk w stylu filmów z jakimiś byłymi więźniami, których oskarża się o zło całego świata z założenia dlatego, że mają jakąś przeszłość. Jak ja mogłam tak tego chłopca znielubić za … niewinność :(

Bonus na koniec. Mój absolutny hit – skończona paczka Czitosów :) I to wyobraź sobie, że nie dlatego, że się skończyły, tylko dlatego, że w ogóle je zjadłam! No bo to świństwo jest przecież, umówmy się. A ja pożarłam już w sumie z 5 paczek w tej ciąży, a do tego na bank z pół kilo cukierków czekoladowych… A wiesz jak to się kłóci z moimi ideałami. Czasem tego cuksa można sobie chwycić dla przyjemności podniebienia, ale na Boga, ja przytyłam 3 dychy w poprzedniej ciąży! Nie chcę znów wyglądać jak Świnka Peppa, tym bardziej, że na wiosnę premiera książki (jeśli nie jesteś na bieżąco, przeczyta koniecznie TEN wpis). I wiesz co ja w tym akcie rozpaczy po czitoskach zrobiłam? Zaciągnęłam Maćka do sklepu ze sprzętem fitness i… kupiłam bieżnię :) Ma być u mnie na dniach. Maciek jest załamany, bo bieżnia jest szersza niż drzwi, więc na 100% będzie stała w salonie i nigdzie nie da się jej przetransportować. Ale jak mi piśnie choćby jeszcze jedno małe tycie tycie słówko na ten temat to… TO SIĘ ROZPŁACZĘ!!!

Koszulka z mojej ulubionej ciążowej firmy, do kupienia TUTAJ.