O największej wartości w moim życiu…

O największej wartości w moim życiu…

Uwielbiam to moje 30+ wiesz? Wkroczyłam w trzydziestkę jako silna, zdecydowana babka, która wie czego chce. Mam tylko jedno życie i choćbym nie wiem ile razy obejrzała „Powrót do przyszłości”, nie uda mi się tej fruwającej machiny odtworzyć żeby wrócić i naprawić to, co po drodze spartoliłam (jeszcze bym się smarem upyciała, albo co gorsza, paznokieć złamała!). Przeszłość jest dla mnie po to, żeby wyciągać z niej wnioski, a teraźniejszość po to, żeby te przyszłe wnioski, były jak najbardziej pozytywne. Wszystkie porażki jakie odniosłam po drodze, traktuję jak lekcję. Jak kurs, za który normalnie musiałabym zapłacić, a i tak wiadomo, że dopiero w praktyce utrwaliłabym to, co prowadzący próbowaliby mi na nim wtoczyć do głowy.

Osoby, które poznają mnie „w realu” zazwyczaj serwują mi jeden i ten sam tekst (do znudzenia): „A ja myślałam, że Ty jesteś taka słodka blondyneczka, a tu proszę, baba z jajami!”. W mojej głowie natomiast, zawsze rodzi się to samo pytanie: dlaczego ta słodka blondyneczka według większości nie może mieć jaj? Jestem miła, empatyczna, pomocna, wesoła… ale kiedy trzeba potrafię rzucić mięchem do pana majstra, co to 3 tydzień z rzędu dotrzeć na robotę do nas nie potrafi, albo zrobić klientowi wykładnię z naszych ustaleń dotyczących współpracy i przypomnieć, że jestem jego partnerką, a nie wyrobnikiem. Nie zawsze taka byłam, zgadza się. Wiesz co mnie tego nauczyło? Macierzyństwo – przyspieszony kurs asertywności i walki o swoje. A właściwie to nie o swoje, a o dziecka. Od dziecka wszystko się zaczęło. Bo kiedy pojawiło się dziecko, nagle zrozumiałam, że najważniejszą wartością w życiu każdego rodzica jest czas. Nie pieniądze. Czas. Pieniędzy zawsze możesz zarobić więcej, poświęcając na to więcej czasu. Ale czasu nie pomnożysz. Masz tylko 24 godziny, które musisz rozdysponować tak, żeby wystarczyło i na pracę (nawet jeśli nie pracujesz zarobkowo, to pracujesz w domu), i na siebie i na rodzinę. I wiesz co Ci powiem? To jest jak najbardziej do zrobienia! Ze zwykłej kobiety, możesz momentalnie stać się TURBOkobietą. Zobacz jak ja to robię.

Praca jest potrzebna, ale nie każda i nie za każdą cenę.

Wiesz kiedy zrezygnowałam z mojej pracy na etacie? Kiedy mój szef (40+, bez rodziny) poinformował mnie, że lecimy w delegację do Egiptu, kilka dni przed odlotem. I wiesz, wcale tu nie chodzi o to, że miałam gdzieś polecieć, bo na tym właśnie polegała moja praca. Z tą różnicą, że szef o wyjeździe wiedział dużo wcześniej, miał też świadomość tego, co wtedy w Egipcie się działo (nie było bezpiecznie), a ja zdążyłam wrócić z innej delegacji. Dla niego nie było ważne to, że mam malutkie dziecko. Praca z nim, nie była efektywna. Tydzień trwonił na bzdurne pogadanki o niczym, a później dziwił się, że w soboty nie przyjeżdżałam do nadrabiać zaległości. Pisząc to wszystko, kręcę głową z niedowierzaniem :) Wytrzymałam z tym gościem dokładnie 8 miesięcy. Egipt był gwoździem do trumny. Postanowiłam wtedy postawić wszystko na blog i z dnia na dzień odeszłam. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Blog daje mi możliwość wyceny swojego CZASU. Im bardziej jestem efektywna, im bardziej zorganizowana, tym szybciej wykonuję swoje obowiązki. Rozliczam się z efektów, nie z poświęconego na pracę czasu.

To jest dokładnie to samo co praca w domu. Im szybciej zrobisz obiad, tym lepiej dla Ciebie. Im sprawniej zrobisz zakupy, tym lepiej dla Ciebie. Od organizacji zależy to ile masz czasu. Ja, już od rana działam na trybie TURBO. I nie chodzi o to, żeby dostać zadyszki. Chodzi o to, żeby nie trwonić czasu na to, co niepotrzebne. Żeby wycisnąć z życia tyle, ile się da.

Wymagam od innych szanowania mojego czasu.

Krzywda mi się jakoś jeszcze z tego powodu nie stała. Przyjaciół mam tylu ilu miałam. Na brak pracy nie narzekam. Peace & Love. Tyle, że z poszanowaniem tego, co ma dla mnie najwyższą wartość w życiu, czyli MOJEGO CZASU. Jak ja to robię? Ano proszę bardzo:

  1. Nie umawiam się na spotkania „na mieście” jeśli mogę załatwić pewne kwestie mailowo i telefonicznie. Jeśli już się umawiam, staram się zapełnić swój dzień pod korek i wykorzystać to, że muszę wyskoczyć z mojego służbowego dresu i położyć na twarz podkład. Mam taką złotą myśl w ramce w moim gabinecie: „Don’t let today, be a waste of makeup”. Trzymam się tej zasady zawsze wtedy, kiedy planuję kolejne tygodnie. Nie ma opcji, żebym pojechała do Warszawy na jedno spotkanie, albo bez konkretnego powodu. NOŁ ŁEJ. Gdybym tak jeździła na wszystkie spotkania, na które jestem zapraszana, nie robiłabym nic innego.
  2. Nie odbieram telefonów i nie odpowiadam na maile w 5 sekund. Po prostu NIE. Telefon mam zawsze wyciszony. Od lat. Podobnie jest z mailami. Najpierw kończę to, co robię. Później siadam do maili i telefonów. Żeby zobrazować moją postawę zawsze podaję ten sam przykład. Wyobraź sobie, że robisz coś w domu. Nie ważne, czy jest to obiad, czy przesadzanie kwiatków, czy pranie, czy praca zdalna. I nagle do domu wpada ta osoba, która pisze do Ciebie maila, albo dzwoni telefonem i wymaga, żebyś akurat w tej chwili miała dla niej czas. Albo jeszcze lepiej. Jesteś na zakupach, albo u lekarza, a ta osoba zostawia Ci pod wycieraczką liścik z informacją, że HELOOOOŁ! BYŁAM U CIEBIE A CIEBIE NIE BYŁO! Co wtedy myślisz? Proste! NIE-NOR-MAL-NA! I dla mnie nienormalne są sytuacje, w których ktoś wymaga ode mnie odpowiadania na maile w weekendy, albo odbierania telefonu JUŻ TERAZ. Osoby, które ze mną współpracują, znajomi, rodzina, przyjaciele… wszyscy wiedzą, że jeśli sprawa jest pilna, najlepiej wysłać do mnie SMS. Nieodebranych mam zazwyczaj po kilkanaście, więc zdarza mi się i zapomnieć oddzwonić i po prostu nie mam na to siły. SMS to zawsze konkret w krótkiej, treściwej formie.
  3. Biada wszystkim „fachowcom”, którzy się na coś ze mną umawiają. Mam pamięć doskonałą do każdego słowa i każdego ustalenia. I tak jak ja szanuję osobę, która ze mną współpracuje, tak i od tej osoby szacunku wymagam. Życie nauczyło mnie, że trzeba umawiać się konkretnie. Jeśli pytam o to ile będzie mnie kosztowała taka i taka usługa, nie daję za wygraną, dopóki nie dostanę konkretnej wyceny. Jeśli potrzeba ode mnie więcej szczegółów – spoko. Jeśli za ekspresowe wykonanie usługi mam dopłacić – spoko. Jestem i konkretna i ugodowa. Naprawdę. Nie targuję się, nie wymuszam pustych deklaracji. Podchodzę do tematu naprawdę uczciwie. Jeśli jednak trafi mi się jakiś cwaniaczek, który mówi mi, że właśnie mi układa płytki w łazience, nie wiedząc, że ja właśnie w tej łazience stoję i widzę, że gościa nie ma – biada mu. Ja jestem miła i dobra dopóki ktoś jest dla mnie taki sam. Zrobię kawkę, postawię ciasteczko, dam napiwek. Ale wszystko do czasu. Do czasu, kiedy druga strona mojej dobroci nie zacznie wykorzystywać. Malwineczka blondyneczka naprawdę potrafi wyegzekwować to, na co się umówiła. Nauczyłam się tego podczas budowy domu, kiedy dzień w dzień przemierzałam trasę Bródno – wioska, z komputerem pod pachą, hot-dogiem i energetykiem ze stacji benzynowej po drodze, żeby nie tracić czasu na celebrowanie śniadań, bo robota czeka. I kiedy tak panowie robotnicy, olewali mnie jeden, drugi i trzeci dzień z rzędu, a ja siedziałam jak głupia na pustakach, łapiąc kiepski, wiejski internet, żeby chociaż maile poogarniać w międzyczasie, coś we mnie pękło. Od tamtej pory kieruję się zasadą PŁACĘ – WYMAGAM. Nic ponad stan. Tyle, na ile się umówiłam. Ale biorąc pod uwagę też to, że płacę za efekt, wykonany w określonym z góry CZASIE.

 

Lubię „kupować” sobie czas.

Czy mówiłam Ci już, że nie znoszę zakupów? Przechadzanie się po centrum handlowym nigdy nie było dla mnie formą rozrywki. W sklepie z ciuchami zachowuję się gorzej niż facet (częściej to ja czekam na Maćka przed sklepem niż on na mnie). Najlepiej robi mi się zakupy przez internet. Mam swoje ulubione sklepy, w których znam rozmiarówkę, jestem pewna jakości materiałów, a co najlepsze, mogę sobie włączyć filtrowanie po kolorach i dostępnych rozmiarach. Za 2-3 dni, kurier podwozi mi moje zakupy pod same drzwi. Tyle ile mogę, zamawiam więc przez internet. Resztę zakupów robię systemem TURBO: jadę po konkretną rzecz, koniecznie dobrej jakości, a jeśli po drodze spodoba mi się coś jeszcze, nie zastanawiam się 10 razy tylko biorę. Jestem strasznie wybredna jeśli chodzi o ciuchy. Trudno mi dogodzić. Jeśli więc jestem już na zakupach, staram się wykorzystać ten czas maksymalnie i nawet jeśli wpadnie mi w oko kostium kąpielowy, a mamy środek zimy, biorę. Kiedy zachce mi się spontanicznych wakacji w marcu, wiem, że jestem na nie przygotowana i nie będę traciła czasu na szukanie konkretnego modelu, w konkretnym czasie. Pomimo tego, że wszystkie poradniki o rozsądnych zakupach grzmią o tym, że powinniśmy kupować tylko to, czego aktualnie potrzebujemy, ja wolę zaoszczędzić sobie czas, kupując wtedy, kiedy coś wpadnie mi w oko. Ten system sprawdził się u mnie już dziesiątki razy.

Lubię kupować też czas w innych aspektach mojego życia. Np. zatrudniając Panią do sprzątania. Walczyłam o naszą Panią Elę z Maćkiem, przez długie miesiące. Maciek nie dawał za wygraną. Mój jaśnie mąż twierdził, że to niepotrzebnie wydane pieniądze, bo przecież możemy sami. Kiedy wyliczyłam mu, ile w ciągu tych 6 godzin obecności Pani Eli jestem w stanie zarobić, dał za wygraną. Podobnie było z Matim i jego przedszkolem. Teoretycznie może być w domu. Przecież zawsze ktoś w nim jest. Niestety łączenie obowiązków zawodowych, domowych i macierzyńskich to największa strata czasu, jaką można sobie wyobrazić. To takie trzymanie trzech srok za ogon. Bo się da. No jasne, że się da! Tylko, że masz wtedy rozwalony calutki dzień i nic nie zrobisz na 100%. Ja wolę jednak podzielić dzień na kilka części. Nadać mu jakiś rytm. To daje mi poczucie bezpieczeństwa. Dokładnie tak samo jak dziecku. Może i się starzejemy, ale nasze mechanizmy są cały czas takie same.

Szanuję czas swój i innych. 

Kupuję czas i wygodę.

Bogactwo mierzę czasem, nie pieniędzmi. 

Pieniądze traktuję jak narzędzie, nie cel sam w sobie. 

Najwyższą wartością jest dla mnie czas spędzony z moją rodziną. 

Włączam tryb TURBO tam gdzie mogę, po to, żeby włączyć tryb SLOW tam… gdzie chcę.

Do napisania tego tekstu zaprosił mnie Santander Consumer Bank, który posiada w swojej ofercie bardzo fajny produkt – Karta Kredytowa Visa TurboKARTA. Dla mnie rozwiązanie idealne, bo oprócz tego, że spełnia moje podstawowe wymagania, typu: płatności zbliżeniowe, czy stały dostęp do rachunku również przez telefon, to daje mi coś jeszcze:

  1. Ma bardzo długi bo aż 54 dniowy okres bezodsetkowy (czyli zależnie od momentu w którym płacisz masz nawet 54 dni na to, żeby uregulować należność i nie naliczą Ci się odsetki od zakupów).
  2. Korzystam z niej za darmo, bo spokojnie robię nią zakupy na 1000 zł w ciągu całego miesiąca, a gdybym jakimś cudem tego nie zrobiła, koszt miesięczny to tylko 4,90 zł.
  3. Dostaję do 360 zł rocznie, zwrotu za zakupy (3% na stacjach paliw i 1% poza nimi, w tym płacąc za zakupy internetowe, które robię zdecydowanie częściej niż te „w realu”).
  4. Wspomniany moneyback działa na całym świecie, więc płacąc np. za obiad w Grecji, nie martwię się o kurs waluty.
  5. W pakiecie z kartą mam bezpłatną usługę Car Assistance, dzięki której w razie awarii, czy kradzieży samochodu, konsultanci zapewniają mi hotel, opiekę nad dziećmi czy samochód zastępczy.
  6. Wniosek o kartę składa się bez wychodzenia z domu, klikając po prostu TUTAJ. Wszystko odbywa się przez Internet, czyli tak jak lubię – bez niepotrzebnego trwonienia czasu.

PEES. I pamiętaj o tym, że TURBOkobietą jesteś zawsze. Nie ważne, czy pracujesz w korpo, czy prowadzisz dom. Nie ważne co na codzień robisz, jak jesteś ubrana, umalowana… Wszystko zaczyna się w Twojej głowie. Włączaj tryb TURBO, tam gdzie możesz, żeby włączyć tryb SLOW tam, gdzie chcesz :*