Tych 5 zmian, sprawi, że nareszcie zaczniesz chudnąć!

Tych 5 zmian, sprawi, że nareszcie zaczniesz chudnąć!

Tym wpisem chcę Ci pomóc. Naprawdę pomóc, bo wiem jak bardzo zmieniło się moje życie od kiedy wprowadziłam tych 5 prostych zmian. Z ręką na sercu mogę przyznać, że jestem innym człowiekiem niż rok temu… Od kiedy zrozumiałam, że w życiu nie chodzi o to, żeby „się używać”, o czym pisałam Ci już wielokrotnie, a zacząć po prostu o swój organizm dbać, wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. Przygotuj się na długi wpis. Ale gwarantuję Ci, że nie uznasz jego lektury, za czas stracony.

Ten wpis mówi jasno o odchudzaniu, ale spodziewaj się bardzo szybko drugiego wpisu, który jest jego nieodłączną częścią. Bo paradoksalnie, kiedy Twoim celem przestaje być odchudzanie, a ZDROWIE, okazuje się, że utrata wagi jest tylko przyjemnym dodatkiem do Twojego nowego stylu życia. Mam jednak świadomość tego, że mi dochodzenie do tego stanu świadomości, w którym jestem teraz, zajęło rok czasu. Więc dzisiaj pranie mózgu sobie odpuścimy :) Skoro czytasz ten tekst, to znaczy, że chcesz schudnąć, a to już jakaś chęć do zmian, więc mamy pierwszy sukces. Wystarczy do tego „schudnąć” dorzucić słowo „zdrowo” i właśnie wyjechałyśmy z krętej, dziurawej drogi na autostradę.

Moja próba schudnięcia dla schudnięcia, sprzed półtora roku skończyła się fiaskiem, właśnie dlatego, że skupiłam się tylko na „schudnąć”, a „zdrowo” miałam głęboko w czterech literach. Zamiast różnicować jakoś swoją dietę, żarłam 5 x dziennie, 7 x w tygodniu, twaróg na 2 sposoby. Na słodko z ksylitolem, albo na ostro z chilli. Pomiędzy posiłkami popijałam sobie białeczko, pracowałam często do 4-6 nad ranem, po czym wstawałam o 12 w południe, wodę piłam tylko podczas treningów, a w domu, zastępowałam ją hektolitrami kawy. Na efekty nie musiałam czekać długo. Zaczęło się od opryszczki w obydwu dziurkach nosa, która rozlazła mi się na całą górną wargę. Ale tłumaczyłam ją sobie spadkiem odporności przed okresem. Głupio było pójść na siłownię, więc zostałam w domu. Podczas okresu nie byłam w stanie ruszyć nogą i ręką, więc odpuściłam sobie i ten tydzień. Kiedy postanowiłam wrócić do żywych, pierwsze kroki skierowałam do salonu, w którym od jakiś 2 lat doczepiałam sobie rzęsy. Wyszłam z gałkami czerwonymi jak u wampira, a jeszcze tego samego wieczora przerażona ciągnęłam Maćka na ostry dyżur, bo oczy spuchły mi do tego stopnia, że prawie nic nie widziałam. Dziwnym trafem włączyła mi się AKURAT WTEDY alergia na klej do rzęs (której teraz o dziwno nie mam) No to co? Przecież wyglądając jak siostra Dzwonnika z Notre Dame, nie mogę pójść na siłownię. Dawaj trzeci tydzień w domu. A czwarty to już wiesz jak wyglądał pewnie? Opryszczka, w obydwu dziurkach nosa i… kółeczko nam się zamyka. Po takich 2 miesiącach wiecznych chorób, odpuściłam siłownię całkowicie.

W międzyczasie zaczęłam jeszcze brać zyliard leków hormonalnych, bo równolegle z moim #healthy #fit chudnięciem, próbowałam również dojść do tego, dlaczego nie mogę zajść w ciążę. O Boże! Niezły tłumok nie? Ja zawsze to wszystkie porady pod tytułem „zmień dietę” uważałam za totalne bzdury. Dla mnie zdrowe i niezdrowe jedzenie różniło się tylko tym, że jedno tuczyło, a drugie pozwalało schudnąć. Gdzie żołądek, a gdzie macica! No heloooł! Tak więc na tabletkach hormonalnych odbudowałam wszystko to, co udało mi się zrzucić dzięki mojej twarogowej diecie…


[TU POMIJAM SPORĄ CZĘŚĆ MOJEJ OPOWIEŚCI, KTÓRA JEST KLUCZOWA, ALE ZAJMĘ SIĘ NIĄ W ODDZIELNYM TEKŚCIE. JEŚLI BĘDZIESZ MIAŁA UCZUCIE DZIWNEGO PRZESKOCZENIA Z WĄTKU DO WĄTKU… MASZ PRAWO TAK SIĘ CZUĆ, BO ROBIĘ TO ŚWIADOMIE] Efektem tej pominiętej części było to, że z dnia na dzień odstawiłam hormony. Wszystkie. A kwestię zachodzenia w ciążę postanowiłam „puścić wolno” i jedyny wspomagacz w tej kwestii jaki sobie pozostawiłam to… modlitwa. Ale do tego wrócimy. Dzisiaj się odchudzamy prawda? :) ZDROWO ODCHUDZAMY!


1.Zacznij od detoksu. 7 dni na oczyszczenie Twojego organizmu spokojnie wystarczy.

Ja co prawda zaczęłam od 13 dniowego detoksu, a właściwe to postu, chociaż w planach miałam wytrzymanie dłużej, ale 13 dnia się złamałam i zaczęłam jeść ciecierzycę, która w tym poście była niedozwolona. Nie miałam do czego już wracać, bo takie zjedzenie cieciorki, nie było tym samym co grzeszek w postaci czekoladki, podczas diety odchudzającej. Mój post miał mnie nie odchudzić, a oczyścić. Spożywałam tylko wyznaczone produkty, których zadaniem było przestawienie mojego organizmu z odżywiania zewnętrznego na wewnętrzne. Po co takie rzeczy się robi? Ano po to, żeby nasz organizm, który jest kapitalnie zaprogramowany, zaczął żywić się w pierwszej kolejności tym, co jest nam niepotrzebne, czyli zmienionymi chorobowo komórkami. Wiem, że są różne zdania na ten temat. Ale ja, sama na sobie, przekonałam się, że jeśli przeprowadzimy to wszystko z głową, pod okiem lekarza, okresowy post to samo dobro. Polecam Ci książkę: „Ciało i ducha ratować żywieniem” Ewa Dąbrowska. Ja mam zamiar na wiosnę 2018 roku wytrzymać cały post i powtarzać to co roku.

Ale spokojnie. Jeśli nie ufasz temu postowi, nic na siłę. Nie przekonuję Cię do niego. Możesz śmiało przeprowadzić sobie np. zupowy detoks. Mój Maciek schudł 6 kg na detoksie przeprowadzonym wg. książki „Zupy odchudzające” Magdalena Makarowska. Mam jeszcze kilka pozycji, które koniecznie musisz przeczytać, ale to też w kolejnym wpisie, bo przecież nie mogę Ci zaserwować tu dawki wiedzy, którą pochłaniałam przez rok, bo zmęczysz się samym czytaniem :) Ale jeśli nie możesz się doczekać kolejnych publikacji, spotkajmy się na którymś z wtorkowych live’ów o 21:00 na moim IG –> TUTAJ i krzycz, że chcesz książki. Mam tego MA-SĘ. :)

Taki 7-dniowy detoks będzie dla Ciebie świetnym motywatorem. Nie dość, że podczas takich uderzeniowych kuracji efektem ubocznym jest właśnie utrata wagi, to jeszcze poczujesz się dużo lepiej i lżej, dzięki temu z większą łatwością przyjdzie Ci włączenie do swojego nowego stylu życia magicznego składnika, czyli RUCHU! Aaaa! No i jeszcze jedna, super ważna rzecz. Jak już się oczyścisz, będziesz miała większe opory przed powrotem do starych nawyków, bo będzie Ci szkoda zmarnować efekty tego tygodnia. No chyba, że jesteś moim Maćkiem, który jest niereformowalny i bez słodkości żyć po prostu nie potrafi, chociaż może jestem zbyt ostra w tym osądzie, bo w sumie to nie je już białych bułek z masłem, wędliną i serem żółtym (zabójcze połączenie), przestał pić colę, a słodkości wcina już nie jako danie główne, a rzeczywiście w ramach słodkiego deseru. Powoli, ale zawsze do przodu :)

2.Zacznij się ruszać.

Podkręcisz metabilizm i zmusisz organizm do nocnej regenracji. Ja, od kiedy ćwiczę i biegam, ląduję w łóżku o 21, 22… i to o tej 22 już jestem zła, że tak późno się kładę, bo z moimi wieczornymi rytuałami, zasypiam dopiero około północy, a wstając o 6:30 rano (wiem, oszalałam) czuję się niedospana. Z tym podkręcaniem metabolizmu, jest trochę jak z mówieniem, że „dziecko przewróciło mi świat do góry nogami”. Ślizgasz się po tych oklepanych słowach i nie rejestrujesz ich znaczenia. Więc może tak: jeśli zaczniesz się ruszać odrobinę więcej niż masz to w zwyczaju, już chudniesz. Czujesz to? Spalasz więcej kalorii. Proste. Tak więc nie musisz się wielce nastawiać na rower rano, bieganie w południe i siłownię wieczorem. Wystarczy, że wyjdziesz na dodatkowy spacer w ciągu dnia, albo potańczysz z dzieckiem do ulubionej piosenki. Stopniowo będziesz widziała coraz większy przypływ energii. Kiedy wyszłam pierwszy pobiegać rano, włączyłam sobie aplikację Endomondo, wykupiłam za jakieś 3 dychy jakieś treningi bla bla bla, i po prostu suchałam się Pani, która mówiła „idź”, „biegnij” i tak przez pół godziny. Z dnia na dzień, widziałam z jaką łatwością przychodzi mi bieg na coraz dłuższych dystansach, dzielony coraz krótszymi okresami marszu. Musisz też znaleźć odpowiedni sposób na ruch dla siebie. Ja próbowałam z Chodakowską, z Lewandowską, z Shaunem… no nie idzie mi to ćwiczenie w domu. Zbyt wiele rzeczy mnie rozprasza. Musiałam się też przemęczyć miesiąc czasu na treningach obwodowych, które mnie wręcz demotywowały, bo mam fatalną wydolność, a taki sposób trenowania na wydolność właśnie stawia. Nadal staram się ćwiczyć 3 razy w tygodniu. Z tą różnicą, że teraz poświęcam na ćwiczenie 2x więcej czasu, bo najpierw się rozgrzewam 10 minut na bieżni, później ćwiczę około godziny siłowo, na różnych maszynach, po czym kończę trening marszobiegiem na bieżni średnio 30 do 60 minut. W dni wolne od treningów staram się biegać przynajmniej te pół godziny dziennie, które poświęcam na słuchanie energetyzującej muzyki (nie, tym razem nie jest to Zenek Martyniuk), albo słuchając kolejnej książki z biblioteki audiobooków, o której pisałam Ci TUTAJ.

Jeśli czujesz się jak dziecko we mgle, jeśli chodzi o ilość treningów i dobór diety, do Twoich indywidualnych predyspozycji, skontaktuj się z FitAdeptami (działają w całej Polsce). Oni Cię poprowadzą za rączkę (TUTAJ).

Staraj się jak najwięcej ruszać na świeżym powietrzu, bo Twoje samopoczucie i stan zdrowia szalenie zależy od dotlenienia komórek. Dzięki zwiększonej aktywności, zwiększysz zapotrzebowanie na wodę, a dzięki wodzie zwiększysz wydzielanie toksyn z organizmu. A mówiąc dosłownie: wysikasz i wypocisz cały syf, który odłożył się we wszystkich zakamarkach Twojego organizmu. Jeśli na początku zauważysz, że… śmierdzisz – CIESZ SIĘ! Wychodzą z Ciebie toksyny! Sorry, ale ja nie będę pisała, że PACHA TWA NIE ZACHWYCI WONIĄ FIOŁKÓW, bo chcę żebyś zrozumiała to wszystko dobitnie. Od momentu, w którym zaczniesz oczyszczać swój organizm dzięki zmianie diety i zwiększeniu aktywności fizycznej, kurczę dziewczyno… możesz trochę częściej odwiedzać łazienkę:)  I po to, żeby się kolejny raz w ciągu dnia umyć, bo wychodzić z Ciebie będą wszystkie Mak Donaldy i glutaminiany sodu, i po to, żeby się wysikać, bo zmusisz nerki do pracy, i po to, żeby zrobić słuszną, poranną kupę, która jest mega ważna, bo to zbiorowisko toksyn, któremu jak najszybciej powinnaś powiedzieć „pa pa”. O matko… sama się z siebie śmieję, ale wkurza mnie język w tych wszystkich poradnikach, kiedy autorzy piszą tak, że ludzie ślizgają się wzrokiem po „wypróżnianiu”, podczas gdy powinni na to zwrócić wieeeeelką uwagę, bo to bardzo dużo mówi o postępach naszego oczyszczania i o wkroczeniu metabolizmu na dobrą ścieżkę. Dobra. Koniec o kupach. Idziemy dalej :)

3.Wyrzuć ze swojej diety produkty z poniższej listy:

Albo może nie tak… nie mogę Ci mówić, co powinnaś wyrzucać, bo to wszystko kwestia indywidualna, więc powiem Ci, co wyrzuciłam ja sama. Czuję się po tych zmianach 100% lepiej. Nie mam już zjazdów energetycznych w ciągu dnia (poczytaj o indeksie glikemicznym jedzenia), lepiej śpię, budzę się przed wszystkimi w domu z uśmiechem na twarzy i chęcią na nowy dzień. Wiem… porąbało mnie. Ale dobrze mi w tym moim porąbaniu :) Fajnym pomysłem będzie dla Ciebie zrobienie testów na nietolerancje pokarmowe. Nietolerancje objawiają się nawet dzień po spożyciu jakiegoś produktu, więc trudno jest wyłapać co miało wpływ na nasze samopoczucie. A kiedy zrobisz sobie taki test, masz wszystko czarno na białym. Nie jest to tania impreza, bo podstawowe pakiety zaczynają się od 300-400 zł, a rozbudowane dochodzą do 2000 zł! Tak więc na jakieś 150-200 składników szykuj się na wydatek około 600-700 zł.

Ja jednak zaczynałam wyrzucać produkty ze swojej diety bez zrobionego testu na nietolerancje pokarmowe, tylko na podstawie obserwacji i muszę przyznać, że trafiłam w 10 :)

Ograniczyłam jedzenie nabiału do kefirów, maślanek i jogurtów naturalnych (wcześniej jadłam nabiał codziennie, teraz średnio raz, 2 razy w tygodniu)

Nie jem mąki pszennej. Jeśli makaron, to bezglutenowy, jeśli pieczywo, to żytnie, bo nawet orkisz jest dla mnie za ciężki (pewnie trafiałam na podróbki orkiszu i stąd mój problem)

Nie jem cukru. Nie słodzę herbaty, ani kawy, nie jadam właściwie żadnych słodyczy, chyba, że mam na to wielką ochotę. Ale to jest właśnie piękne wiesz? Wczoraj zjadłam paczuszkę ciasteczek oreo. Tak mnie jakoś naszło. Zjadłam je ze smakiem (chociaż cholery takie są teraz dla mnie słodkie, że aż język boli!), ale bez wyrzutów sumienia. Bo jeśli jem coś takiego raz na miesiąc, nie stanie mi się żadna krzywda :)

Ograniczyłam spożywanie alkoholu. Lato to czas, w którym włącza nam się tryb – wakacje. Maciek podlewa trawkĘ wieczorKIEM z piwKIEM w dłoni, a ja nalewam sobie kieliszek wina wytrawnego (nie daję rady ze słodkimi) i siadam np. do lajwa na IG. Tylko kurczę no… forma spada od tego alkoholu wiesz? Odczuwaliśmy te nasze małe przyjemności w poniedziałek na siłowni, bo już jedno piwko czy kieliszek wina, cofał nasze postępy o 2 kroki w tył. Alkohol to zaraz po cukrze niesamowita pożywka dla grzybów candida, o których jakiś czas temu Ci wspominałam. A to ustrojstwo potrafi doprowadzić nawet do nowotworu. Lepiej jednak ograniczyć oprócz cukru i sam alkohol, który tak btw. jest też przez grzyby produkowany właśnie podczas żywienia się cukrem, który im dostarczamy.

Nie jem mięsa. Ale w moim przypadku tak po prostu miało być. Mięsa nie znoszę, nie lubię i co najważniejsze, nie mam potrzeby jego spożywania. Jeśli Ty taką potrzebę masz, jedz śmiało. Tylko błagam, znajdź jakiegoś sprawdzonego dostawcę, który nie karmi swoich zwierząt paszą z GMO, nie trzyma kurczaków w klatkach i nie szprycuje ich antybiotykami. Ja potrafię od czasu do czasu zjeść trochę mięsa. Józek Seeletso zaserwował mi podczas warsztatów Uncle Ben’s kaczkę, która przekonała mnie do jej smaku. Już 2 razy zamówiłam na niedzielny obiad w restauracji właśnie kaczuchę. Tyle, że Maciek musi mi ją najpierw obrać ze skóry i jak dla dziecka powyciągac tylko kawałeczki mięsa, bo ja się BRZYYYYDZĘĘĘĘ takiej formy nogi, która dopiero co biegała po podwórku. Wiem… nienormalny ze mnie człowiek prawda? :)

-Nie jem ABSOLUTNIE NIC co ma w swoim składzie jakąś chemię. Barwniki, konserwanty, wzmacniacze smaku… KILL 'EM ALL! I co z tego, że spędzam 100% więcej czasu na zakupach… przynajmniej wiem, że pożywienie, którym karmię siebie i swoją rodzinę, ŻYWI a nie zabija. Dzięki temu nie mam problemu ze zjedzeniem na trasie jakiegoś „świństweka”, bo wiem, że to wyjątek od reguły, po którym nic się nie stanie, a mój organizm jest w stanie bardo szybko poradzić sobie z tym śmieciem. Tak więc, jeśli spotkasz mnie w jakimś drajwie za jakiś czas, wiedz, że to akurat ten nieliczny wyjątek od reguły :)

4.Wprowadź do swojej diety produkty z poniższej listy:

Przyprawy, które podkręcają metabolizm i wspomagają pracę narządów wewnętrznych, leczą, uodparniają… no wstydzę się, że do tej pory uważałam przyprawy, za zwykłe polepszacze smaku. Przyprawy i zioła, są nazywane „apteką Pana Boga”. Dowody na działanie ziół i przypraw, wkładamy między bajki, wierząc ślepo w moc farmaceutyków, które działają głównie na objawy, nie na przyczynę. Ja przekonałam się sama na sobie, że przyprawy, to coś więcej niż podkręcenie walorów smakowych. Proponuję Ci wrzucić do diety szczególnie:

Pieprz Cayenne/Chilli – rozgrzewa, podkręca metabolizm.

Curry – wspomaga spalanie tłuszczu, poprawia perystaltykę jelit.

Cząber – ułatwia trawienie.

Kardamon – oswobadza zastoje w jelicie grubym.

Kurkuma – redukuje zły cholesterol. Działa przeciwzapalnie i przeciwgrzybicznie.

Czarnuszka – podnosi odporność.

Tłuszcze, których niesłusznie się boimy, a przecież dzięki nim węglowodany rozkładają się dłużej, dzięki czemu nie strzela nam insulina, a witaminy z warzyw, rozpuszczalne w tłuszczach, mają szansę poprawnie się wchłonąć. Do smażenia najlepiej używać oleju kokosowego (tłoczonego na zimno, nierafinowanego), ale ja polecam jednak pieczenie, albo smażenie na powietrzu, bez tłuszczu. Bo tłuszcz jest dobry, ale głównie w postaci zimnej. Czyli np. dodawany do sałatek. Jakie oleje powinnaś mieć w domu? A proszę Cię bardzo. Lista 4 U poniżej:

Olej z wiesiołka – ułatwia trawienie i przyspiesza spalanie tłuszczu. Kwas gamma-linolenowy zawarty w olejku aktywizuje funkcje brunatnej tkanki tłuszczowej, odpowiedzialnej za spalanie zbędnego tłuszczu. Zawiera kwasy omega-3, omega-6 i omega-9.

Olej z awokado – obniża zły cholesterol, dzięki zawartości kwasu oleinowego. Daje świetne rezultaty przy stosowaniu zewnętrznym. ODMŁADZA skórę przez stymulowanie metabolizmu kolagenu. Przenika bardzo głęboko i super odżywia. Tak więc nie żałuj sobie na olej z awokado. Jak nie wypijesz, to wetrzesz w skórę ;)

Olej z czarnuszki – naturalny antybiotyk, który leczy, ma działanie przeciwzapalne i uodparniające. Pomaga przy wzdęciach, nadkwasocie i nieświeżym oddechu (czyli taki naturalny HALOTOMIN czy jak mu tam, ten z reklam, na halitozę!) :) :) :)

Owoce, warzywa i inne superfoods, które wypełnią lukę po przetworzonym żarciu i dobroczynnie wpłyną na organizm:

Jagody Acai – must have w każdej oczyszczającej i odchudzającej diecie. Jagody Acai zawierają najwyższą spośród wszystkich owoców ilość substancji przeciwutleniających.

Jagody Goji – mają podobne działanie do Acai, jednak nieco słabsze. Co by nie było polecam używać ich zamiast pospolitych, siarkowanych rodzynek :)

Pędy Bambusa – niskokaloryczne, o wysokiej zawartości błonnika i białka. Zawierają 17 różnych aminokwasów i minerałów. W pędach bambusa występują tiamina, niacyna, witamina A, witamina B6, witamina E… no po prostu musisz wprowadzić je do swojej diety bejbe! :)

Granat – naturalny przeciwutleniacz, który reguluje poziom cukru, cholesterolu i uszczelnia naczynia krwionośne, ale najważniejsze na koniec – granat to afrodyzjak! W przypadku Pań, znacznie podnosi chęć na seks! :)

Nasiona chia – białko, olbrzymia zawartość błonnika, który usprawnia pozbywanie się toksyn, moc witamin i minerałów, a do tego wszystkiego właściwości hydrofilowe, czyli umiejętność absorbowania wody, dzięki której utrzymują nawilżenie organizmu.

Grejpfrut – a głównie ekstrakt z pestek grejpfruta, działa na ponad 800 szczepów bakterii, a na ponad połowę, DWUSTUKROTNIE SILNIEJ niż antybiotyki przepisywane przez lekarza. Sam owoc kryje około 400 związków chemicznych, oczyszcza organizm poprzez wspomaganie trawienia i zwalcza wolne rodniki dzięki flawonoidom i witaminie C.

Czosnek – o tym chyba wiesz. Naturalny antybiotyk, który niczym nie ustępuje penicylinie, erytromycynie i tetracyklinie. Żeby wytłumaczyć Ci dlaczego tyle piszę o naturalnych antybiotykach, musiałabym jeszcze rozpisać się o tym, że nasze zdrowie zaczyna się w naszych jelitach, a takie naturalne antybiotyki, pięknie regulują udział „dobrych” i „złych” bakterii w naszym przewodzie pokarmowym.

Spirulina – detoksykuje, wspiera utratę masy tłuszczowej, obniża poziom cholesterolu i uwaga… DODAJE ENERGII!

Moringa – reguluje poziom cukru we krwi, ma 4 razy więcej witaminy A, niż marchewka i 4 razy więcej witaminy E niż kiełki pszenicy i 25 razy więcej żelaza niż szpinak. To tylko szczątkowe informacje o tej roślinie. Moringa to prawdziwa, naturalna multiwitamina!

Cytryna – moja ukochana oczyszczająca gwiazda, którą popijam codziennie rano, z ciepłą wodą i imbirem. Pomimo tego, że jest kwaśna, paradoksalnie odkwasza organizm.

Więcej o dobroczynnym wpływie tłuszczy, przypraw, ziół i innych superfoods przeczytasz w książce „Jaglany Detoks” Marek Zaremba „Leczenie dietą. Wygraj z Candidą” Marek Zaremba. Większość podanych powyżej informacji pochodzi z tych książek. POLECAM. Marek to dla mnie guru dietoterapii.

Co jem zamiast pszenicy? Kaszę jaglaną, komosę ryżową, rzadziej ryż (jem tylko pełnoziarnisty, chociaż dla wafli ryżowych robię wyjątek), makaron bezglutenowy i okazjonalnie chleb żytni razowy na zakwasie. Ale po nim też czuję się ciężko więc wolę sobie odpuścić :)

5. Analizuj co jesz i ile kalorii spalasz w ciągu dnia.

Tu mogę Ci polecić darmową apkę Fitatu. Już chyba setny raz o niej mówię, ale to naprawdę wielka pomoc. Masz w niej bazę produktów ogólnoświatowych, które możesz skanować normalnie po kodach, albo wpisywać swoje ulubione dania, które przyrządzasz wg tego samego przepisu. Jak sobie wpiszesz BAKUSIOWO powinno Ci wyskoczyć kilka moich dań, bo ja używam tej aplikacji nałogowo. Wpisuję sobie kaloryczność mojej diety i jej rozłożenie na białko, tłuszcze i węgle i zanim zjem, wpisuję sobie w apkę wszystkie składowe mojego posiłku żeby sprawdzić czy posiłek będzie wyglądał tak jak bym tego chciała. Super sprawa. A co lepsze, aplikacja jest kompatybilna z Endomondo (na przykład dzisiaj dodały mi się kalorie spalone podczas dwugodzinnej wycieczki rowerowej i z FitBit, czyli aplikacją do opaski, którą mam na zdjęciach. Wiesz, że ja gadżeciara jestem nie? Lubię mieć wszystko pod kontrolą. Więc po pierwszym tygodniu uczciwego biegania i ćwiczenia sprawiłam sobie prezent, w postaci krokomierza z pulsometrem, który daje mi mentalnego kopa, kiedy spędzam cały dzień przed komputerem pisząc przydługie wpisy (takie jak ten) :) To nie jest gadżet niezbędny do chudnięcia i zdrowego trybu życia, ale na pewno świetny motywator i urozmaicenie. Jak będziesz chciała sobie kupić odezwij się do mnie. Ja przebrnęłam przez FitBitowską ofertę od A do Z. Podpowiem Ci jaki model powinnaś sobie wybrać :) [edit: w związku z kosmiczną ilością zapytań o opaskę, podaję bezpośredni link, do modelu, który kupiłam –> TUTAJ]

Nareszcie czuję, że żyję wiesz? Czuję się dobrze w swoim ciele, pomimo tego, że jeszcze nie wyglądam tak, jakbym chciała. Ale ta miłość do samej siebie (taka zdrowa, nie narcystyczna) i to, że przestałam się „używać”, a zaczęłam współpracować ze swoim ciałem i rozumieć jego potrzeby, daje mi tyle radości, że chodzę po domu i się po prostu uśmiecham! I Tobie życzę tego samego! A jak poukładać sobie w głowie, żeby przemiana zewnętrzna szła w parze z wewnętrzną napiszę Ci już niedługo. Tak, żebyś miała kompletny przewodnik do NOWEJ LEPSZEJ WERSJI SIEBIE. Ja przez to przebrnęłam i mogę podzielić się z Tobą i moimi sukcesami i porażkami. Z jednego i drugiego wyciągniesz wnioski, więc Ty będziesz miała o wiele łatwiej niż miałam ja. A skoro ja dałam radę pod górkę, to Ty nie dasz radę z górki? DAAAAAASZ :*

Twoja M.