Ten wpis ukazuje całą prawdę o nas…

Ten wpis ukazuje całą prawdę o nas…

Znamy się już trochę czasu prawda? Z najwierniejszymi czytelniczkami od ponad trzech lat. Dziewczyny pamiętają moje pierwsze zdjęcia (to był dopiero dramat!), moje pierwsze teksty (tu akurat nic się specjalnie nie zmieniło… dramat jak był tak pozostał) ;) To jest nieprawdopodobne, ale ten blog powstał w momencie, w którym moje życie zaczęło się nareszcie układać. I właściwie to towarzyszysz mi, w takiej mojej prywatnej drodze do szczęścia. I to jest piękne, bo Ty jesteś tutaj ze względu na to, że lubisz wiedzieć co u nas słychać. Tak po prostu. Bez skandalizujących tytułów, bez robienia z siebie specjalisty od wszystkiego… Wiesz jakie to jest dla mnie cudowne uczucie? Wystarcza Ci, że jestem sobą. Że piszę te moje teksty pozbawione przecinków w odpowiednich miejscach, że ciągle się uczę fotografii, a Ty jesteś tu ze mną niezależnie od wszystkiego…

 

Podczas tych 3 lat blogowania, życia w małżeństwie, bycia mamą (tak, wszystko u mnie ma mniej więcej taki staż), moje życie zmieniło się nie do poznania. Zwolniłam się z pracy na rzecz utrzymywania się z tego, co stało się dla mnie pasją i przyjemnością, spełniłam marzenie o własnym domu, zmieniłam się wewnętrznie (zewnętrznie też, bo jednak trochę mi w dupie przybyło) ;), sporo się nauczyłam. Między innymi odróżniania od siebie ludzi, którzy są mi życzliwi od takich, którzy po prostu chcą mnie wykorzystać. Pół roku temu trafiłam na Monikę, która należy do tej zdecydowanie życzliwej części moich znajomości. Do tej bezinteresownej. Przez minione pół roku co i rusz próbowałyśmy się spotkać, ale jak to u zajętych matek bywa, „trochę” nam się zeszło. Pięknie opisała to wszystko Monika na swoim blogu (TUTAJ). Muszę dodać, że fotograficznym blogu, bo Monia jest fotografką z krwi i kości. Taką wieeeeesz, że szkoli fotografów na całym świecie! Dla mnie absolutny numer jeden w Polsce. Sama oddałam się w jej ręce, a wiesz, że  dla mnie czas jest najważniejszą walutą w życiu więc jeśli już go poświęcam na naukę, to tylko od najlepszych. Zajrzyj też Facebook – Monika Serek Photography (TUTAJ), zobacz co się tam dzieje pod zdjęciami! Ludzie szaleją z zachwytu! Zdjęcia Moniki to magia (szczególnie te stylizowane, w sukniach własnego projektu!). Monika organizuje też kursy fotografii noworodkowej i dziecięcej, a niedługo będziemy miały dla Was niespodziankę… stay tuned <3

No, ale wróćmy do samej sesji i tej prawdy, którą ma ukazać ten wpis. Otóż kiedy obejrzałam efekty sesji zdjęciowej rozpłakałam się… ze wzruszenia. Bo te zdjęcia pokazują nasze dziecko takim jakie jest. Pokazują też naszą niezwykłą miłość, taką jaka była i jaka jest teraz. Co prawda nie pokłóciliśmy się podczas sesji zdjęciowej, ale już Ci tłumaczę na czym  prawdziwość tego faktu polega. Otóż my się kłócimy tylko wtedy, kiedy ja mam PMS :) A podczas sesji zdjęciowej PMSu nie miałam, więc było dokładnie tak jak w życiu. Never-ending-love-story :) Tą naszą cukierkową rzeczywistość równoważą comiesięczne burze gradowo-huraganowe, których autorką jestem zazwyczaj ja. No, ale jak tu się nie wkurzać, skoro akurat wtedy, kiedy ja potrzebuję przytulenia, mój mąż-drań ośmiela się usiąść na fotelu, a nie na kanapie obok mnie? Albo bez pardonu zwraca mi uwagę, że jeszcze wczoraj byłam na diecie, a dzisiaj pochłaniam pół opakowania Ptasiego Mleczka, przegryzam Michaszkami i dopycham deserem czekoladowym? Co mnie obchodzi, że to był żart? Mój hiszpańsko-murzyńsko-włoski temperament daje o sobie w takich sytuacjach znać w ciągu sekundy. Trwa 5 minut, kończy się łzami i znów jesteśmy kochającą się rodziną ;)

Poza PMSami, których temat podejmowałam na blogu już milion razy i pewnie podejmę jeszcze kolejny milion, bo to dla mnie nadal niezbadane zjawisko, wyglądamy tak jak na zdjęciach Moniki. No może ja nie zawsze mam taki piękny włos i boho stylizację, a Maciek na codzień nie gania w przykusym sweterku (a szkoda, bo barrrrdzo apetycznie w nim dla mnie wyglądał), za to UCZUCIA, które płyną z tej sesji to 100% MY. Szczególnie Mati, którego codziennie oglądamy właśnie w takim szalonym nastroju. Dopiero tu, już tam, dopiero płakał, już skacze z radości. Ale przede wszystkim – jest najbardziej szczęśliwy, kiedy jest z nami. Ma niesamowity kontakt z Maćkiem a ja jestem w niego zapatrzona jak sroka w błyskotki… w ich obu. Chociaż nie powiem, bo jak mnie ten mały gość wkurzy to potrafię wrzasnąć, a donośność i groźność okrzyku ćwiczę co miesiąc przed okresem na Maćku, więc skalę mam niezłą ;)

Jesteśmy młodym małżeństwem. Maciek oświadczył mi się po 3 miesiącach znajomości, po kolejnych 4 wzięliśmy ślub, a 7 miesięcy po ślubie byliśmy już 3-osobową rodziną. W ciągu ostatnich 3 lat uczyliśmy się bycia małżeństwem, bycia rodzicem i totalnie przewartościowaliśmy swoje życie rezygnując z pracy w korpo, wyprowadzając się poza Warszawę, stawiając na życie w zgodzie ze sobą, a nie otaczającym nas światem. Oglądając te zdjęcia widzę wszystko to, o czym napisałam Ci powyżej. Widzę naszą miłość do siebie, widzę naszą miłość do dziecka, widzę jego temperament… a to wszystko w naturalnej dla nas scenerii. Takiej, w której czujemy się najlepiej…

…w totalnym buszu. Bo my ludzie z buszu jesteśmy! To i w buszu nas Monia ustawiła :P

(suchy żart prowadzącego na koniec musiał być) ;)

Monia, jeszcze raz, oficjalnie Ci dziękuję, za to, że pojawiłaś się w moim życiu. Ty najlepiej wiesz dlaczego :*

PS. Wprowadziłam nową zasadę na blogu. Taką, która wyróżnia moje „dziewczyny od listów”. Tylko one dostają moje teksty przedpremierowo, jeszcze zanim zostaną opublikowane. Chcesz dołączyć do tego elitarnego grona? Klikaj TUTAJ i oczekuj na pierwszy list ode mnie :)

 

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17