6 myśli, które dręczą mnie po nocach…

6 myśli, które dręczą mnie po nocach…

Kiedy kładę się spać, najpierw zastanawiam się nad listą rzeczy do zrobienia na jutro. W myślach wstawiam naczynia do zmywarki, z rana (bo wieczorem już mi się nie chciało), ścieram podłogę w kuchni (w trybie dobosz – odbębnić i zapomnieć), prasuję stertę ubrań (jeszcze wczoraj jej tu nie było! Chyba ktoś mi podrzuca!) i nagle…przypominam sobie, że moje dziecko znów wyrosło z większości spodni! Zamiast kombinować, jak znaleźć czas na jutrzejsze zakupy, rozmyślam o tym, co będzie, kiedy Mati wyrośnie z kolejnego rozmiaru, i kolejnego. O BOŻE, ON TAK SZYBKO ROŚNIE! Już niedługo pójdzie do szkoły! Przecież to przedszkole zleci jak kilogramy na głodówce! A co jeśli:

Jego pani okaże się heterą,

z haczykowatym nosem i kącikami ust skierowanymi w dół, jak smutny emotikon. W dodatku niewyrozumiałą, marudną i wrzaskliwą. Taką wychowawczynią z najczarniejszych scenariuszy, której nie da się polubić, do której nie można się przytulić, z którą nie ma się ochoty pogadać! W efekcie Mati nabawi się traumy i do 20 roku życia nie będzie chciał wyściubić nosa poza próg własnego domu?! A co ja zrobię ze starym koniem wylegującym się na kanapie przez 24h na dobę? No co?

Inne dzieci nie będą go akceptować!

Zwłaszcza klasowa Cosa Nostra, trzęsąca całą grupą maluchów (już sobie wyobrażam tę bandę osiłków rozdających przywileje jak karty pokera). Zamiast zabaw i ekstra wspomnień – z pierwszej przerwy z równieśnikami mój syn zapamięta, że życie jest okrutne i niesprawiedliwe. Skazany na towarzyską banicję – będzie musiał się zmierzyć z odrzuceniem i samotnością. On?! Taki mały bezbronny człowiek, wypełniony radością i miłością jak balonik helem :( O matko moje serce krwawi!

Dostanie po nosie (a on ma taki ładny malutki nosek!),

bez powodu, znienacka. Jak ja mu wytłumaczę, że nauki w stylu „agresja jest do kitu” i „nikogo nie powinno się bić, tak robią tylko cieniasy” to zwykły rodzicielski bulszit? Pewnie zamiast zajęć z Tai Chi, będę go musiała wysłać na przyspieszony kurs samoobrony dla siedmiolatków. Plus zajęcia z psychologii, gdyby zaszła potrzeba stawiania czoła damskim, nieprzewidywalnym ciosom. Jakby nie było – te bolą najbardziej. Auuuććć!

Polubi niecenzuralne szkolne rymowanki, 

w stylu „Pada deszcze, pada deszcz, w dupie siedzi kleszcz. Ajajaj, ajajaj, dostał się do jaj!”, albo przepytywanki: „Powiedz, o co ci chodzi? Twój siusiak urodziny obchodzi”, „Powiesz klucz pod motorem? Twój tata lata z gołym siusiorem” (to akurat przyniósł już z przedszkola!) albo soczyste przezwiska: „Ty stary łosiu!”, „Ty bobrze z krzywymi zębami!” …i z dumą zechce je prezentować podczas wszystkich rodzinnych imprez. Jak ja go uciszę? Chyba będę musiała kupić taśmę izolacyjną…caaaały zapas i trzymać go w pogotowiu, gdyby Matiemu przyszła ochota na recytację „ambitnych” tekstów… tak jak mamusi… w jego wieku…

Nieszczęśliwie się zakocha

w dziewczynce ze starszej klasy, pięknej długowłosej miss, do której wzdycha połowa chłopców ze szkoły, a ona totalnie go oleje/wyśmieje/zbeszta/wykorzysta i porzuci (jeszcze kilka opcji przychodzi mi do głowy, ale wolę nie wspominać). Nie chcę, żeby miał złamane serce przed ukończeniem 8 roku życia. Ani nigdy!

W ogóle nie będzie chciał pójść do szkoły!

O zgrozo! Nasłuchany po korek moich czarnych opowieści, rozmów ściszonym głosem z koleżankami, którym szczegółowo relacjonuję wszystkie dręczące mnie po nocach myśli. W ten sposób zamiast nawiązywać nowe relacje z rówieśnikami (kilku znajomych poniżej trzydziestki się przyda), hasać po placu zabaw z umorusanymi po pachy dziećmi (kąpiele błotne to przy tym pikuś), uczyć się działania w grupie (łącznie z grupowym puszczaniem bąków) – Mati zamieni się w starego-maleńkiego analfabetę, w wolnych chwilach grywającego ze swoimi rodzicami w bingo (i to też tylko wtedy, kiedy powiemy mu ile ma w kartach, bo przecież liczb się w domu nie nauczy…). Co za koszmar!

Moje serce palpituje. Oddech się skraca. Dupa. Nie zasnę już dzisiaj. Nosz kuźwa! A miałam tylko zaplanować, od czego zacząć jutro robotę!